***

15 2 0
                                    

Nikt nie potrafi tak doskonale i bezbłędnie reprezentować sobą całą kulturę sarmatyzmu, jak Tadeusz Długoszewski. Uwielbiał zabawy, pyszne jedzenie i okazałe ubiory. Jego nogi przed nieczystą ziemią chroniły wyszukane, skórzane baczmagi. Niestraszne były też dla niego, charakterystyczne dla tej pory roku, powiewy oziębiającego wiatru, gdyż prócz grubej warstwy komórek tłuszczowych towarzyszył mu prawdopodobnie najcenniejszy aktyw jego majątku - piękny, czerwony kontusz sprowadzony z Turcji, gdzie został uszyty przez najwybitniejszych szewców. A jakiż byłby z niego szlachcic bez okazałego kołpaku na niemniej okazałej łysinie, pośrodku którego znajdował się - z zapewnień sarmaty - szlachetny kamień.

Lecz wbrew pozorom nie był pysznym człowiekiem. Darzył tak wybujały strój zamiłowaniem tylko dlatego, że był w jego guście. Równie dobrze mogły to być ubrania z niższej półki, a że odziedziczył po ojcu duży majątek, to grzechem byłoby nie zadbać o swój wizerunek. 

Nie był człowiekiem o porażającej inteligencji i był dość naiwny, ale miał dobre serce i nigdy nikomu nie życzył zła. Prawdopodobnie dlatego tak bardzo szanował swojego przyjaciela księdza Andrzeja Gordyłę. Poznali się wiele lat temu podczas uczty organizowanej przez wuja Tadeusza. Rozmawiali tamtej nocy przez dobrych kilka godzin i było to dla szlachcica zdarzenie dotąd niespotykane - Gordyła wypowiadał się obszernie i z wielka pewnością siebie na wiele tematów dotyczących polityki, religii i literatury. Od tamtej pory sarmata darzył, prawdę powiedziawszy, dość przeciętną inteligencję księdza ogromnym szacunkiem i bardzo mocno z nim się przyjaźnił. 

Tak się jednak stało, że ich losy w pewnym momencie się rozeszły i ksiądz musiał wyjechać do innej wsi. Od tamtej pory jedynie wysyłali do siebie sporadycznie listy, w których informowali się nawzajem o stanie rzeczy w swoich dominiach. Z jednego z takich listów Tadeusz dowiedział się, iż Andrzej wrócił do rodzimego kraju i z gorącą przyjemnością zaprasza go do swojego domu.

Uciecha Tadeusza była nie do opisania nawet. Lecz było to spowodowane nie tylko tęsknotą za przyjacielem, bowiem ostatnio nie raz docierały do niego wieści o straszliwych pożarach w wiosce, w której przebywał Gordyła - za każdym razem ofiary śmiertelne. Wysłał więc do przyjaciela pismo, lecz krótko po tym dostał informację o powrocie księdza. Łatwo było się domyślić, że list zmartwionego szlachcica, z większą ilością pytań od włosów w jego potężnym wąsie, nigdy swojego docelowego odbiorcy nie znalazł. Tadeusz mógł jedynie gdybać o przyczynie tak częstych pożarów aż do momentu, gdy będzie mógł spytać się o to przyjaciela na żywo. Tak czy siak, cieszył się, że jego przyjaciel żyje.


Następnego dnia, przebudziwszy się rano po głębokim, męskim śnie prawdziwego Polaka-patrioty Tadeusz udał się wprost na kuchnię. Tam sporządził dla siebie śniadanie zwycięzcy (podwójna porcja żurku) i szybko się przebrał w swój okazały ubiór. Wrócił jeszcze na chwilę do sypialni, w celu ucałowania swojej śpiącej żony, która pod wpływem jego delikatnej czułości ledwo nie zostałą zgnieciona, po czym udał się za granice swoich posiadłości.

Wbrew powszechnym przesądom o szlachcie, pan Tadeusz lubił podróżować pieszo. Dzięki temu mógł bardziej doznawać otaczający go świat. Biel, którą emanował śnieg, była wręcz oślepiająca. Widać było, że jest jeszcze świeży, niedotknięty przez prawie nikogo - poza jednym tropem z śladów saren. Jedne były większe, inne mniejsze - pewnie po dorosłym osobniku i jego maleństwie.

Dotarł wreszcie pod drzwi twierdzy swojego przyjaciela. Była to niewielkich rozmiarów, lecz starannie zadbana chatka. Odkąd Andrzej wyjechał na rzecz innej wsi, Tadeusz skrupulatnie dbał o to, by dawny dom księdza pozostał w jak najlepszym stanie. Robił to nie wiedząc nawet, czy jego przyjaciel jeszcze kiedykolwiek do niej wróci.

Nawet kosztem wstępu do rajuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz