Rozdział 31

399 32 19
                                    

Czy ja muszę wiecznie się w coś pakować? Najgorsze, że ciągnęłam za sobą innych, często nieświadomie. I co raz ktoś obrywał. Pal licho jak ja sama, ale moi przyjaciele, czy towarzysze? Może nie powinnam opuszczać Ziemi? Tam przynajmniej...

Kogo chciałam oszukać? Samą siebie? Nie wyobrażałam sobie powrotu do starego wcielenia, kiedy posmakowałam całkiem innego życia. I nie żeby było mi jakoś łatwiej, czy lżej, ale teraz przynajmniej nie byłam dziwolągiem, odosobnionym przypadkiem. Mimo wszystko jednak tęskniłam za rodziną, za pewną stabilizacją. No i jeszcze zniknięcie Bianki nie dawało mi spokoju, tkwiąc jak zadra w zakamarkach umysłu.

Z rozmyślań wyrwał mnie kapitan przydzielonej nam drużyny. Kiedy spotkaliśmy się tuż po rozmowie u Taz'a, zmierzył mnie tylko rozbawionym wzrokiem i parsknął zdegustowany. Czekałam aż wypowie to jedno słowo, które uwielbiały wampiry – samica, ale powstrzymał się. Za to zabrał nas, mnie i Arne'go, do zbrojowni. Myślałam, że to co mają archaniołowie to szczyt technologiczny, okazałam się jednak laikiem. To co zobaczyłam i co zostało mi objaśnione, było jak objawienie. Jeszcze dużo musiałam się nauczyć o krwiopijcach.

Nas oczywiście nie uzbrojono w najnowsze wynalazki, tylko w proste sztylety i zwykłe pistolety plazmowe. Dano też mundury bojowe, choć w moim przypadku nie obyło się bez pewnych modyfikacji. Zresztą sam ubiór był jakiś dziwny. Niby typowy, jak preferowała większość nacji, czarny, ale materiał był jakiś bardziej sztywny. I obowiązkowa, jakbym to nazwała na Ziemi, kominiarka, ale z wbudowanymi goglami. Na nadgarstek założono opaskę. Arne w przeciwieństwie do mnie, dostał jakiś zwykły, ciemno granatowy uniform, jakby z demobilu.

Za plecami słyszałam sarkanie, że taka mała jestem, co jednak mogłam na to poradzić? Przecież się nie naciągnę.

– Panie doskonały, odpierdol się pan wreszcie ode mnie. – Nie wytrzymałam w pewnym momencie. – Dryblas z wybujałym ego – warknęłam.

– Nie zapominaj się, dziecino – odparł spokojnie. – Teraz jesteś pod moimi rozkazami, nie będę tolerował niesubordynacji.

– Tymczasowo – mruknęłam i zaciągnęłam mocniej pasek.

– Co tam mamroczesz? – zapytał, nie przestając się przy tym uśmiechać.

– Weź...

Nie dokończyłam. W pomieszczeniu nagle zgasły światła, pogrążając wszystko w dusznym mroku. Słyszałam pukanie, stukanie metalu o metal, sapanie i odgłosy darcia materiału. Mój przyjaciel uznał pewnie, że lepiej będzie, jak się przemieni. Niegłupi pomysł. Przywołałam wampirze atrybuty i zbrojownia rozbłysła bladą poświatą.

Kapitan już się nie uśmiechał, stał jak posąg, w tym czasie jego ludzie dozbrajali się. Arne warknął ostrzegawczo, ale stojący obok niego wampir wcale się tym nie przejął, tylko wprawnymi ruchami założył mu jakieś ustrojstwo na grzbiet. Gdy wilkołak chciał je zrzucić, to tylko dostał po łbie. Dowódca wreszcie ocknął się i w jednym skoku znalazł się przy mnie. Chciałam uskoczyć, ale był szybszy. Złapał mnie jedną ręką za kark, wbijając szpony, a drugą przyłożył tuż za uchem, coś tam umieszczając. Przeszył mnie ból, jakby mózg miał mi zaraz eksplodować. Zaczęłam się szarpać, kiedy usłyszałam jego głos w głowie.

„Spokój! Założyłem ci nadajnik."

– Co? – Podniosłam dłoń, żeby sprawdzić, ale zaraz po niej oberwałam.

„Myślisz, że chciałem zdradzać jakąkolwiek z naszych tajemnic? Rozkaz władcy. Baza została zaatakowana, ale to nie nasz problem. My mamy zadanie do wykonania. Uspokój swojego kumpla, to tylko plecak, do którego zaraz włożysz mu jakieś ubranie i broń. Nikt nie będzie tego za niego nosił, a przyda mu się jakby znów się chciał przemienić."

ZIEMIANKA tom III - Krwawy rysunekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz