9

1.6K 59 5
                                    

Okazało się że Hailie pobiegła prosto przed siebie ale już było dobrze bo Vince ją znalazł. Gdy tylko wróciłam do domu, zobaczyłam że siedzi w salonie jakaś taka przygnębiona. Podeszłam więc i usiadłam na kanapie obok niej.
- Czemu mi nic nie powiedziałaś? Przecież wiesz że możesz do mnie przychodzić kiedy tylko chcesz. Mogłaś zamiast uciekać ze szkoły pójść z tym do mnie i jakoś byśmy sobie z tym poradziły.
- Jak Vince coś postanowi to nawet ty nie masz nic do gadania.
- Hailiś...
- Nie nazywaj mnie tak. Najlepiej to już sobie idź.
A tej co? Przychodzę do niej, troszczę się a ta? Nic tylko książki albo jakieś tam inne rzeczy. A ja to co? Chamska się nagle dla mnie zrobiła, nie wiedziałam sama dlaczego. Ale dobra, ja tam już mam wystarczająco problemów, więc nie będę się o takie bzdury martwić.
- Nie chcesz to nie. Ale jak będziesz mieć coraz więcej ograniczeń bo se życie zaczniesz niszczyć to nie przychodź do mnie z płaczem.
I poszłam, tym razem prosto na obiad. Były na niego burgery, usiadłam sobie przy stole. Patrzyłam najpierw jak chłopacy się wręcz na nie rzucają więc zabrałam się za swojego. Nie zjadłam nawet połowy, a już czułam się pełna. Wmusiłam w siebie jeszcze go do końca, ale potem poczułam się jakbym zjadła za jednym razem z pięć takich burgerów. Poszłam do pokoju, moje ciało coraz bardziej mnie irytowało. Nie mogłam się wyspać, najeść a nawet nacieszyć czymkolwiek. Podobne objawy miałam w siódmej klasie. O nie... Ona, wróciła? Nie nie może być, przecież się jej pozbyłam. W siódmej klasie miałam bardzo trudno bo klasa się ze mnie wyśmiewała że jestem gruba i tym podobne. Pamiętam dalej ten ból, uczucie bezsilności i głęboka pustka w głowie. Czy ja mam depresję? Znowu... Ale co ja niby mam teraz zrobić? Bracia nie mogą się dowiedzieć. Muszę o tym powiedzieć Chase'owi albo Lannie. Czuję że jeśli tego komuś nie powiem to chyba umrę. Ale przecież jeszcze tego nie wiem a więc cóż, może jednak to nie prawda. Mam przynajmniej taką nadzieję, ale i tak muszę o tym komuś powiedzieć.
Gdy tylko w poniedziałek przyszłam do szkoły pobiegłam do Lannie.
- Hejka! Jak tam? - zapytała
- Ja w sumie nie wiem. Niby jestem szczęśliwa ale...
- Ale co? Coś się stało, kochana?
- Ja... Boję się.
- Ale czego?
- Nie wiem nawet... Poprostu jest ze mną z dnia na dzień gorzej.
- O boże... Nie przejmuj się, słonko. Może poproś Vincenta aby cię do psychologa zapisał?
- Nie mogę...
- Ale dlaczego? Przecież to twój brat.
- Nie chcę aby się nawet o tym dowiedział...
- No ale czemu? Pomoże ci.
- Nie, pewnie mnie do psychiatryka zawiezie.
- No to nie wiem co...
Moje samopoczucie z kolejnymi dniami się tylko pogarszało.
Nie wiedziałam już naprawdę co robić, po szkole kładłam się od razu do łóżka i leżałam tam kilka godzin aby zmotywować się do nauki. Pewnego dnia jednak zaspałam trochę do szkoły (według mnie 6.55 to mega późno) przez co nie zdążyłam nałożyć korektora. Gdy zeszłam na śniadanie, chłopacy i Hailie już tam siedzieli.
- O boże... - powiedziała.
- O cholera, ty wogule spałaś? - powiedział Dylan podchodząc do mnie.
- Nie możesz tak iść do szkoły. - stwierdził Shane.
- Ale co z moim wyglądem jest nie tak?
- Chyba się w lustrze nie widziałaś. - mruknął Tony
Do kuchni w tym samym czasie wszedł Will.
- Och. Adele? Myślę że powinnaś dziś zostać w domu.
- Ale ja się dobrze czuje. To nic takiego, naprawdę.
- I tak lepiej moim zdaniem abyś została w domu. Wolę dmuchać na zimne.
- Ale...
- Nie ma ,,ale", dziewczynko. Chora, to zostaniesz w domu.
I tego dnia zostałam w domu, nie wiedziałam co mam ze sobą robić cały dzień niemal sama w domu. Chciałam poczytać książkę ale odrazu odechciało mi się czytać. Nie miałam nawet jakie recenzje wstawiać na konto. Czytanie bardzo zaniedbałam, bo jedynymi książkami które miałam w rękach od ostatniego miesiąca były podręczniki. Moje pasje zostały odrzucone i czytanie, i bookstagram, i też rysowanie. Na siłownię też przychodziłam rzadko, nie chciało mi się na razie ćwiczyć. Czułam się tak źle, moje życie się waliło na moich oczach, a ja nie mogłam z tym nic zrobić. Siedziałam sobie w pokoju patrząc przez okno. Poczułam dziwny ból po czym się przestraszyłam. Moje nadgarstki były podrapane aż do krwi. O boże... Najgorsze było to że patrzenie na bolesną ranę zrobioną przeze mnie, dawało mi podejrzaną satysfakcję. Ciełam się kiedyś i to uczucie było podobne. Nie, nawet nie chce myśleć o tym. Nie. Ostatni raz? Nie, nie mogę tego jeszcze raz zacząć bo znowu się od tego uzależnię. Walczyłam ze sobą bardzo długo ale moja uparta strona w końcu niestety wygrała. W sumie i tak bracia pewnie by nie zauważą. Wyjęłam ostrą, metalową część z temperówki i zostawiłam na skórze czerwony i krwawy rysunek. Poczułam dziwną ulgę ale wiedziałam że to już ostatni raz. Obiecałam to samej sobie i nie mam zamiaru siebie zawieść. Poszłam do łazienki i umyłam ręce z krwi, a potem owinęłam je bandażem. Oczywiście takim cienkim aby nie wystawał z pod bluzy. Szczerze jestem ciekawa jak moi bracia by zareagowali na to jakbym im powiedziała ,, Brawo moi ślepi bracia! Wtedy gdy wy się zajmowaliście sobą i swoimi sprawami, w wasza siostrzyczka z dnia na dzień coraz bardziej cierpi. Dumni z siebie?,,
Byłam na granicy wyczerpania, nie wiedziałam co ze sobą robić. Moje życie przestawało mieć jakikolwiek sens. Nikomu z mojej rodziny nie ufałam na tyle aby mu się wygadać, nawet Hailie. Nasza relacja bardzo się zepsuła od ostatnich tygodni i teraz chyba była na mnie obrażona. Jestem prawie pewna że mnie znienawidziła z jakiegoś powodu, sama nie wiem nawet z jakiego.
Życie jest do kitu.
Ale przecież musi mieć jakieś plusy. Wszystko ma swoje plusy.
No może mam cudownego chłopaka i przyjaciółkę. Mam trzecią najlepszą średnią w szkole. Nie jestem brzydka, jestem w sumie całkiem ładna. Włosów nie mam najgorszych. Moja rodzina jest bogata plus jeszcze myślę że jakbym była w niebezpieczeństwie kiedyś to by stanęli w mojej obronie. Nie mam zamiaru tego tracić. Niedługo będą święta dziękczynienia, potem urodziny Hailey i Boże Narodzenie. A potem to już z górki: ferie, trochę nauki, urodziny i wakacje. I w końcu trzecia klasa i tak dalej.
Moje życie w sumie w paru rzeczach ma plusy, więc nie chce go niszczyć.
Tak jak mówiłam, niedługo święta dziękczynienia to trzeba będzie coś przygotować. W następne dni już spokojnie chodziłam do szkoły i próbowałam się wysypiać oraz więcej jeść. Nie zawsze się dało ale starałam się nie robić braciom kłopotu. Ani się obejrzałam i już następnego dnia miała być wyczekiwana przeze mnie uroczystość. Postanowiłam zrobić coś od siebie, poczytałam w internecie o tradycjach czy innych rzeczach. Wiedziałam że nie zrobię wykwintnego indyka czy púree ale postanowiłam zrobić ciasteczka. To w kuchni wychodziło mi najlepiej. Dlatego że nie chciałam aby były one zwykłe, przyozdobiłam je tak aby wyglądały jak indyczki.  Wyszły mega urocze, Eugenie spróbowała ich pierwsza, dlatego że cały czas mnie pilnowała abym nic źle nie dodała. Co prawda był to przepis od mojej babci, ale ona z tego co wiem to znała ale i tak tych ciastek moim braciom nigdy nie zrobiła. Pomysł z ozdobieniem ich był oczywiście mój, a ona stwierdziła że jest on bardzo dobry. Postanowiłam je schować i pokazać braciom dopiero jutro aby się ucieszyli. Jedną blaszkę wysypałam do dużego słoja i zaniosłam go oraz schowałam w garderobie. Bo wiedziałam że przynajmniej trójka moich braci jest głodomorami  i gdy tylko by je zobaczyli to odrazu było by po nich. Zeszłam na dół z zamiarem zrobienia tego samego z drugą blaszką ale się nieco spóźniłam. Przy blacie stali już Dylan, Shane i Tony oraz zapychali sobie buzię ciasteczkami.
- Ej! Zostawcie to na jutro!
- Dobra tam, Eugenie zrobiła jedne to i drugie zrobi.
- Ale to ja zrobiłam! Ale wy jesteście, zostawiłam je na minutę a już ich nie ma!
- To zajebista z ciebie kuchareczka.- powiedział Dylan z wrednym uśmiechem na twarzy
- I nie zjedliśmy jeszcze wszystkich patrz dwa zostały.- powiedział Shane.
- Teraz zjedliśmy wszystkie. - zawołał Dylan wpychając sobie ostatnie dwa indyczki do buzi.
- Jak zjedliście dzisiaj to nie będziecie mieli jutro. - powiedziałam jak najbardziej arogancko potrafiłam.
- Masz ich więcej? To po co tyle krzyku?
- Mam i wam nie dam. Miały być na jutro.
- No nie bądź taka. - powiedział Shane podchodząc do mnie.
- Ale swojemu ulubionemu braciszkowi dasz, prawda, dziewczynko?- zaśmiał się Dylan łapiąc mnie za ramię.
- Tak, tak. Will dostanie ile będzie chciał. Hailie i Vince'a też poczęstuje ale wam ani jednego nie dam.
- Pewnie w jakiejś szafce w kuchni schowała. Widziałem jak je do jakiegoś słoika w kwiatki wsypywała. Jak nie dasz to se sami weźniemy. - odezwał się w końcu Tony.
I pobiegli do mebli, otwierając wszystkie szafki i szperając gdzie popadnie. Szukali nawet w zmywarce, a Dylan zajrzał do piekarnika gdzie piekł się indyk na jutro i sobie rękę poparzył.
Jak małe dzieci. W tej chwili do pomieszczenia wszedł Will.
- A im co się stało?
- Will, oni mi zjedli całą blaszkę ciastek na jutro.
- Już dobrze, Adi. A masz ich więcej?
- Tak.
- To je schowaj jak najlepiej zanim je znajdą i wyjedzą. Bo coś czuję że im zasmakowały.
- Schowałam i wątpię aby je tam znaleźli.
- Sama je upiekłaś?
- Ciasto zrobiłam sama i ozdobiłam je też sama, Eugenie tylko mi je wstawiła do piekarnika. 
- Napewno Ci wyszły i będą pyszne. Poprawka, to jest stuprocentowa pewność bo jakby im nie smakowały to by nie biegali teraz w poszukiwaniu ich.
Śmieliśmy się patrząc na szukającą ,,skarbu" świętą trójce,(tak zostali przez kogoś nazwani i im się tak przyjęło z tego co wiem) szczerze to nawet mnie to cieszyło że ktoś ,,docenił" (czyt. zjadł) moją pracę.





// Macie rozdział, udało mi się go dzisiaj skończyć. Mam nadzieję że się spodoba. Może trochę krótki ale się starałam. Ps: postanowiłam was trochę poznać 💜
Jaki jest wasz ulubiony kolor?
Me: fioletowy ( tak jak kolor okładki perełki, podoba wam się ona?)

Rodzina Monet (My Version)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz