Był ponury, deszczowy wieczór. Siedziałam wraz z Huncwotami i innymi nielicznymi podopiecznymi pani Minerwy McGonagall po zajęciach w pokoju wspólnym Gryffindoru. Znudzony James analizował Mapę Huncwotów, a Remus i Syriusz droczyli się jak małe dzieci. Jeden uważał, że czekolada jest lekiem na wszystko, zaś drugi mówił o jej szkodliwości i kaloryczności. Ja, jak zwykle, czytałam książkę, co jakiś czas spoglądając to na kolegów, to na krople deszczu, spadające wprost na okno Gryfonów. W oddali słychać było szczekanie jakiegoś psa z domku Hagrida, co nie było już nowością. Wtem, wyrywając nas ze skupienia wykonywanymi przez nas czynnościami, do pokoju wparowała nasza opiekunka, aby nam obwieścić, że za godzinę mieliśmy znaleźć się już w łóżkach.
— A ciebie, James — powiedziała — zapraszam do siebie na słówko. Ostatnio sporo nabroiłeś.
— Och, Minnie, proszę cię — jęknął z niezadowolenia. — Znowu?
— Bez dyskusji. Szybciutko — pospieszyła go.
I wyszli, a Black i Lupin wybuchli nieubłagalnym śmiechem.
Następnego ranka Potter podszedł do mnie podczas śniadania i poprosił mnie, abym spotkała się z nim po zajęciach na szkolnych błoniach. Zdziwiłam się, czego mógł ode mnie chcieć. Nawet się nie kolegowaliśmy, przynajmniej tak przypuszczałam. Jedynym Huncwotem, z którym się przyjaźniłam, był Remus. Mimo wszystko zgodziłam się na tę propozycję. Po lekcji eliksirów poszłam na wyznaczone miejsce, przy którym James już na mnie czekał. Wyglądał na przejętego. Bardzo przejętego. Mogło chodzić o sprawę, o której wczoraj rozmawiał z McGonagall, ale nie miałby powodu rozmawiać o tym ze mną. Toteż byłam kompletnie zdezorientowana zaistniałą sytuacją. Po paru minutach niezręcznego wpatrywania się w siebie, zapytałam:
— Coś się stało? — Nie odpowiedział. — James, potrzebujesz czegoś? Czy to ma związek z twoją wczorajszą rozmową z naszą opiekunką?
Wciąż zero reakcji. Zapadła pomiędzy nami minuta przeszywającej i przerażającej ciszy. Potter gapił się na mnie. Nie potrafiłam rozszyfrować jego myśli ani emocji. Nagle chłopak przerwał milczenie. Powiedział coś, czego nigdy nie spodziewałabym się, że powie. Wstrzymałam na chwilę oddech.
— Jesteś... — zawahał się — naprawdę śliczna. Podziwiam twoje długie, ciemne włosy. Twoje brązowe oczy przypominają mi kawę. Mogłabyś spytać, dlaczego akurat kawę. Otóż, gdy w nie patrzę, dodają mi one energii i szczęścia. Lubię kawę. Ale nie tak bardzo, jak ciebie. Jesteś naprawdę inteligentna. Z twoich ust wydobywają się często niesamowite historie. Chociaż... z drugiej strony z czasem coraz bardziej chciałbym je zamknąć i pocałować. — Złapał moją dłoń i przyłożył do swojego serca. — Czujesz? Sprawiasz, że moje serce bije szybciej. — Przerwał, by chwilę później powiedzieć: — Wybacz, ale z tych emocji trudno jest mi zebrać słowa. Brzmię jak kompletny cymbał.
Spojrzał na mnie i posłał mi swój najszczerszy uśmiech, jaki w życiu widziałam. Przeniósł moją rękę ze swojego serca na polik, który był cieplejszy niż zwykle. Z jego ust wydobyło się ciche ,,Kocham cię". Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, lecz zamknęły się tak szybko, jak on musnął moje usta swoimi. Pocałunek po chwili odrobinę przybrał na intensywności, a ja zaczęłam delikatnie mierzwić jego włosy. On zaś umieścił swoje dłonie na mojej talii i przyciągnął jeszcze bliżej siebie.
Wtedy znikąd pojawili się Syriusz, Remus i Peter. Momentalnie oddaliłam się od bruneta, on ode mnie, a Huncwoci zaczęli bić brawo z nie wiadomo jakiej, a przynajmniej nieznanej mi, przyczyny. James wyglądał na zażenowanego i zdenerwowanego, a ja wtedy już wszystko zrozumiałam...
— Co to ma znaczyć?! — zapytałam zirytowana. — Więc byłam zakładem, tak?
— N-nie, Amelia... — zająknął się. Nie wiedział, co powiedzieć.
— Merlinie, jaka ja byłam naiwna — krzyknęłam.
Byłam zdenerwowana. Chciałam czym prędzej wrócić do dormitorium i rzucić się na swoje łóżko. Łzy zaczęły mi spływać po policzkach. Pobiegłam w stronę budynku. Brunet ruszył za mną, chcąc porozmawiać, ale koledzy go powstrzymali. Byłam im za to wdzięczna. Przy wejściu do szkoły krzyknęłam ,,Potter, ty idioto!", tak, aby to usłyszał, i zniknęłam w jego czeluściach. Gdy dotarłam do swojego dormitorium, które, na szczęście, było puste, usiadłam na łóżku i skuliłam się. Ja nie płakałam, ja RYCZAŁAM. Myślałam, że James odwzajemnił moje uczucie, którym pałałam do niego od niepamiętnych czasów. Myliłam się. Sięgnęłam ręką do kieszeni płaszcza w celu znalezienia różdżki, lecz jej tam nie zastałam. Miałam ogromną ochotę rzucić na siebie zaklęcie. Najlepiej niewybaczalne. Coś w stylu Avada Kedavra. Wpadłam w panikę i zaczęłam przeszukiwać cały pokój, lecz bezskutecznie. Musiałam, niestety, zgubić ją na błoniach. Postanowiłam tam bezzwłocznie wrócić, nie zważając na prawdopodobieństwo dalszego przebywania tam Huncwotów.
*
Siedzieliśmy w pociągu, jadącym z Hogwartu w stronę Londynu. Ja- najszczęśliwsza dziewczyna na świecie- byłam wtulona w Jamesa, a na przeciwko nas znajdowali się Syriusz i Remus.
— Wciąż nie mogę zapomnieć — zaczął Lunatyk — jak weszliście w związek, moje kochane gołąbki.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Faktycznie, było to nietypowe. Ale również zabawne i cudowne.
Gdy dotarłam na błonia, w celu znalezienia swojej różdżki, zastałam tam Potter'a. Płakał. I to gorzko. Chlipiąc nieubłagalnie, z trudem wyjaśnił mi, że nie wiedział, skąd wzięli się w tamtej chwili jego koledzy, a same jego słowa były nad wyraz szczere.
— Kocham cię... naprawdę — powiedział.
— A co ja mam powiedzieć? — zaśmiałam się. — Podobasz mi się od trzeciej klasy. Odkąd przypadkiem wpadłeś na mnie na lekcji eliksirów.
— Wiesz... to nie było ,,przypadkiem". — Na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmieszek.
Uderzyłam go w ramię, jednocześnie próbując powstrzymać śmiech.
— Potter, ty idioto!
*
Wysiadając z pociągu, pożegnaliśmy się z Łapą i Lunatykiem. Gdy zostaliśmy już sami, zagadnęłam:
— Hej, James, czego tak naprawdę chciała od ciebie Minnie tamtego dnia?
— Hm... No wiesz, przeskrobałem coś po prostu — odpowiedział.
— A tak naprawdę? — Potrafiłam już bez problemu rozpoznać kiedy kłamie, a kiedy mówi prawdę.
— A tak naprawdę wiedziała, że na ciebie lecę, więc mnie zmobilizowała, żebym w końcu ci to wyznał. — Zrobił się na twarzy czerwony jak burak. — Zaszantażowała mnie, że jeśli tego nie zrobię, stracę stanowisko kapitana w drużynie quidditcha. To była wystarczająca motywacja.
— Och, Potter, ty... — Nie dokończyłam, ponieważ chłopak nagle pocałował mnie, a chwilę później powiedział:
— Tak, tak, już wystarczająco dużo razy dałaś mi do zrozumienia, że jestem idiotą. Przy okazji uważam, że są znacznie lepsze określenia na taką osobę jak ja. Ale to tylko subiektywna opinia.
Zaśmialiśmy się. Pocałował mnie w czoło i poczochrał mi dłonią włosy. Tak, kochałam go. Może i był idiotą, ale był moim idiotą, i jedynie to liczyło.
