Rozdział 12

59 12 0
                                    

Już od kilku minut byliśmy w gabinecie Ceresa, zaczynałam się coraz bardziej stresować. Czy nie może powiedzieć tego wprost? Ta cisza sprawia, że uczucie niepokoju u mnie wzrasta. Zwłaszcza po tak emocjonalnie przytłaczającym dniu. 

- Ceres. Mógłbyś w końcu się odezwać? 

Chłopak spojrzał na mnie, a to co zobaczyłam w jego oczach utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie jest dobrze. 

- Dostałem wiadomość. Wszyscy przywódcy nacji mają się zjawić jutro na spotkaniu. 

- Co to ma wspólnego ze mną? Nie mogłeś mi tego powiedzieć jutro rano przy śniadaniu. 

- Organizacja sobie nie poradziła. 

To jedno zdanie wystarczyło, żeby zrobiło mi się słabo. Podeszłam na miękkich nogach do krzesła i na nim usiadłam. Dłonie niekontrolowanie zaczęły mi się trząść. Czekałam aż Cer powie coś więcej. Niestety ten milczał, uważnie mnie obserwując. 

- Mógłbyś powiedzieć…. Co się stało? 

Mężczyzna poprawił się na krześle bardziej się prostując. 

- Nie dali rady z Vaku. Dużo osób zginęło. 

- Jak dużo? - przełknęłam z trudem ślinę. 

- Wystarczająco, żeby organizacja zarządziła zbiorową mobilizację. Przyjmują każdego. Nawet tych z zerowym doświadczeniem. 

- To znaczy, że… 

- Będziesz musiała wrócić do miasta Równości i iść walczyć. 

Może zabrzmi to jakbym była niespełna rozumu, jednak na samą myśl poczułam radość. Oczywiście nie dlatego, że praktycznie zaczęła się wojna i dużo osób zginie. Bardziej dlatego, że czuję jakby to był cel mojego życia. Coś do czego się po prostu nadaje. Może Pati i Tod próbowali przez cały dzień przekonać mnie, że moja moc ma głębszy sens. Prawda jest jednak taka, że nie ma. Potrafię niszczyć. Tyle. Koniec tematu. A Vaku to nie ludzie, praktycznie są nie myślącymi, bez jakichkolwiek uczuć potworami. Dlatego nie będę miała wyrzutów sumienia, gdy będę pozbawiać ich życia. Nie zaburzy to też równowagi, bardziej sprawi, że się utrzyma. W końcu to oni bezmyślnie zabijają kolejne osoby. 

- Zawsze mogę sprawić, że nie będziesz musiała tego robić. - spojrzałam na brata. - Wiem jednak, że mi na to nie pozwolisz. 

Westchnął a jego twarz była tak smutna, że chciałam go pocieszyć. 

- Cer… - nie dał mi nic więcej powiedzieć. Przerwał mi ruchem ręki. 

- Przestań Nyja. Miałaś rację to twoje życie, nie moje. To ty decydujesz co z nim zrobisz. Mi pozostało jedynie pogodzić się z twoją decyzją. Nie ważne jak bardzo mi się ona nie podoba. 

Chłopak wstał, zrobiłam to samo i podeszłam do niego. Ceres mocno mnie przytulił. Oddałam uścisk, zaś pod powiekami zaczęłam czuć gromadzące się łzy. 

- Jutro na śniadaniu porozmawiamy z resztą rodziny. Dlatego proszę cię, abyś została przynajmniej do tego czasu. 

- Oczywiście bracie. 

Pociągnęłam nosem i odsunęłam się od niego. Ten kciukiem przejechał mi po policzku ścierając ścieżkę utworzoną przez łzy. Następnie pocałował mnie w czoło. 

- Uważaj na siebie. Nie mogę cię stracić. 

- Spokojnie złego diabli nie biorą. 

Zaśmiałam się, a kącik ust Ceresa delikatnie się uniósł. Nie było w tym jednak ani krzty wesołości. Oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, jak skończyła się ostatnia taka wojna. Straciliśmy rodziców. 

It's My Darkside (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz