Do końca kwietnia nie ruszyłam się już z Młodziejowic, choć mama i Warszawa wrócili do stolicy. Jak się niedługo okazało - słusznie.
Była piękna środa. Służba krzątała się po majątku, chłopi wypadali krowy na okolicznych wzgórzach, a natura (jak to pod koniec kwietnia bywa) budziła się w pełni do życia. Z okazji takiej pięknej pogody postanowiłam ruszyć na konną przejażdżkę po okolicy. Wsiadłam na osiodłanego Tolka - gniadego ogiera, znanego z jego nadmiernej energii - i wyjechałam z zajazdu, Na początku jechałam nawet spokojnie, ale kiedy tylko przekroczyliśmy linię lasu - Tolek zaczął się wręcz rwać do galopu i musiałam mocno operować wodzami, żeby nie poszedł w tany.
W końcu poprawiłam się w siodle i ściskając jego boki łydkami - popędziłam galopem. Tumany kurzu zaczęły się podnosić tuż za nami, wiatr rozwiewał ułożone włosy, a świst powietrza dawał znać o swojej obecności w uchu. Gdy jechaliśmy już tak chwilę, nad ścieżką przeleciała jaskółka, który teraz ścigała się z nami, kręciła piruety, gwiżdżąc donośnie.
- Dawaj, Tolek! - zakrzyknęłam, śmiejąc się głośno.
Jaskółka nagle odleciała w leśny gąszcz. Tolek stanął dęba. Chwyciłam się w ostatniej chwili, unosząc wzrok na drogę. Ujrzałam biesa¹ wysokiego na trzy metry z pyskiem brudnym od krwi i błota. Jego pazury także ociekały krwią. Nie myśląc wiele, pociągnęłam wodze, zawracając konia i podrzucając piach do góry - ruszyłam cwałem. Byle prędzej do zabudowań.
Ale nie ważne jak szybko jechałam - bies znajdował się coraz bliżej, sięgając ogon Tolka.
- Szybciej! - dotknęłam jego szyi, przekazując mu sił.
Ogier przyspieszył, ściągając szyję w górę. Niespodziewanie skręcił. Straciłam równowagę i runęłam na piach. Poczułam jak moja noga łamie się pod wpływem złożenia jej nienaturalnie.
- Do domu!... - krzyknęłam słabo i z bólem, ale koń zniknął gdzieś między drzewami.
Oddech powoli wrócił do moich piersi, ale to był koniec mojej ucieczki. Noga złamana, ja bez sił i bies stojący nade mną. Widziałam bezduszną pustkę w jego ślepiach. Mogłam tylko czekać - piach był martwy, choć naprawdę się skupiłam, żeby odnaleźć w nim życie. Ślina demona zaczęła moczyć moje przepocone i zasypane w piachu ubrania, gdy ten zaczął zniżać do mnie swój zakrwawiony pysk. Nagle chwycił mnie za zdrową nogę swoimi zębiskami, wbijając się na kilka centymetrów w żywe mięso. Jęknęłam krótko z bólu, zaciskając zęby. Zaczął ciągnąć ze sobą, a dopiero kawałek dalej chwycił mnie za ciało, wbijając się tam. Oplótł mój brzuch długim językiem i zaczął moczyć zaropiałą śliną.
Wisiałam bez sił, gdy pędził przez las, próbując nie zwymiotować i czekając na rozwój zdarzeń w cierpliwości. Coś w głębi podpowiadało mi, że nic mi nie grozi i żebym zachowała spokój. Nie wiem ile tak "jechałam", ale finalnie znalazłam się w lesie wierzbowym i okolicy bagna. Gałęzie drzew plątały się ze sobą, zrastały, emanowały jakimś dziwnym światłem.
Bies rzucił mnie na ziemię, łamiąc mi i tak już uszkodzony prawy nadgarstek, uciekając przed siebie. Leżałam trochę na zawilgłej ziemi, kuląc się z bólu. Minęło dobre kilka minut, nim zebrałam siły, żeby zacząć się leczyć. Dzięki temu mój niepełnosprawny dotychczas nadgarstek zrósł się normalnie. Zakręciłam nim kółko, zbierając się z ziemi. Chrzęstnął cicho. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do wierzb, podejrzewając, że te prowadzą mnie do Nawii. Nie pierwszy (i pewnie nie ostatni) raz mam do czynienia z biesem, który próbuje mnie tu doprowadzić na rozkaz bogów.
Rzeczywiście - stanęłam na niekończących się moczarach, spowitych w fioletowo-zielonej mgle. W oddali rósł dąb tak potężny, że jego gałęzie sięgały nad całe bagno, a jednak wciąż pozwalały zobaczyć gwiazdy i kosmos. Panował tu pewien chłód, jednak tym razem miałam grubsze ubrania i jakoś dało się to znieść. Podeszłam do pnia, omijając skocznie kałuże pełne niekończącej się wody. Gdy znalazłam się u podstawy - drzewo zaczęło budować z siebie tron, na którym po chwili usiadł nie kto inny jak właściciel włości.
CZYTASZ
Chmury
Fiksi PenggemarPo burzy zawsze wychodzi słońce, ale czy zawsze? Czasem przecież niebo zabliźnia się chmurami, które długi jeszcze wspominają zadane mu rany. Czy wszystkie rany zostaje wyleczone? Może część z nich zostanie uznana za niegroźne, kryjąc straszliwe zak...