Rozdział 6

2 0 0
                                    

Wbiegliśmy szybko do galerii nie zważając na potłuczone szkło pod stopami. Biegliśmy za Cinną tak szybko, że aż bałam się, że się zaraz przewrócę.
Biegłam czym sił w nogach by tylko zagwarantować dziecku z nami bezpieczeństwo. Wbiegliśmy właśnie po, już nie ruchomych schodach, które skrzypiały niemiłosiernie. Chcąc nie chcąc, rozejrzałam się po bokach. Budynek był zaskakującą czysty. Nic nie wskazywało na to, co dzieję się na świecie. Było w nim tak bardzo normalnie, że aż chciałoby się tu zostać na dłużej. By zapomnieć o tym co się dzieje. By po prostu myśleć o czymś innym. Niestety nie mogę. Przyjęłam rolę przywódcy, więc muszę nim być. Chyba tego żałuję. Mogłam po prostu wziąć Ophelie, Rose i pójść po Ivy. Było by o wiele prościej... Ale czy mogłam zostawić te bezbronne dzieci? Czy mogłabym skazać ich na radzenie sobie samemu? Nie, raczej nie. Tak samo jak teraz. Pędzę potykając się o własne nogi. Czy tak to ma już wyglądać?

Przebiegłam obok sklepu z ciuchami, tata pracował tam tuż po rozstaniu z matką. Zawsze przychodziłam tu do niego, gdy kochana mamusia przyprowadzała gości. Siedziałam na zapleczu razem z Ophelią i grałyśmy w gry planszowe. Tata co chwila przychodził i pytał się czy coś potrzebujemy. Kochał nas, a my kochaliśmy go równie mocno.

Gdy rozmyślałam o przeszłości, nie zwracałam uwagi na teraźniejszość. Przewróciłam się przez kosze które oczywiście musiały stać na środku korytarza. Uderzyłam głową o podłogę i poczułam charakterystyczny zapach. Lily szybko znalazła się obok mnie. Złapała mnie za głowę i powiedziała żebym się nie ruszała. Nie wiedziałam o co chodzi. Mam leżeć i nic nie robić, jak gdzieś tam, jakaś mała dziewczynka potrzebuje mojej pomocy? Próbowałam wstać lecz od razu zakręciło mi się w głowie. Obraz zaczął mi się rozmazywać a łzy Lily kapały mi na dłonie.
Poczułam na głowie jak ciepła ciesz brudzi mi włosy. Krew. Czułam ją, tak samo jak piekący ból. Nie widziałam już niczego. Tylko ciemność. Czarna otchłań porywała mnie ze świata żywych. Nie mogę umrzeć. Co z innymi? Co z dziećmi? A Rose? Ophelia? Nie mogę otworzyć oczu. Nie mam już siły walczyć. Więc to koniec. Koniec mojego życia.... Umieram przez jebany kosz. Nie no zakurwista śmierć.

OCZAMI LILY

Trzymałam głowę Giselé gdy zamknęła oczy. Krew sączyła się jej z wielkiej rany na głowie. Łzy zasłaniały mi widok. Może jestem złym człowiekiem, ale w tym momencie miałam w dupie losy tej nieznajomej mi dziewczynki. Marzyłam tylko o tym by moja była przyjaciółka wyzdrowiała. Cinna pobiegł do naszych grup a ja siedziałam w kałuży czerwonej niczym rubin. Nie wiem ile czasu minęło, ale wydawało mi się, że Silas przybiegł do nas po kilku godzinach. Był pierwszy, a zaraz po nim przybiegła reszta. Silas ukląkł przy Giselé i przytulił ją mocno do siebie. Wstał szybkim ruchem biorąc ją na ręce. Zaczął biec w kierunku wyjścia.
Ja klęczałam w kałuży i nie mogłam się ruszyć. Drżałam że strachu o życie Giselé. Siedziałam tak jeszcze chwilę, oddychałam płytko serce biło tak szybko, że byłam pewna tego, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Podszedł do mnie Harry, mój dobry kolega z którym miałam warte. Bez słowa przytulił mnie i zacisnął szerokie dłonie na moich plecach. Jego brązowe oczy wydawały się takie bez życia, jakby już nigdy nie miało wydarzyć się coś dobrego. Usta miał zaciśnięte a jego twarz była pokryta potem.
Nie może tak być. Giselé nic nie będzie a  ja muszę się wszystkim zająć póki się nie obudzi.

Zacisnęłam zęby tak mocno, że aż zazgrzytały. Podniosłam się i otarłam łzy, rękawem mojej wielkiej szarej bluzy. Wzięłam głęboki oddech i podałam rękę Harry'emu. Patrzył na mnie przez chwilę z powątpiewaniem po czym chwycil moją mokrą od łez i potu dłoń. Kiwnęłam porozumiewawczo głową aby dodać mu otuchy i ruszyliśmy w pogoń za Silas'em i naszą przywódczynią.
Za naszą przyjaciółką która pomogła nam gdy wydawało się że to już koniec.
Podtrzymywała nas na duchu i pomagała myśleć o tym co jest teraz. Ufała mi, dając mi pod opiekę drużynę, a więc teraz pokarze jej że dobrze zrobiła.
Nie mogę uwierzyć że to wszytsko zaczęło się ledwo wczoraj.
Wybiegaliśmy właśnie przed galerie. Kilka kroków przed nami stała mała dziewczynka. Gdy spojrzałam w jej twarz poczułam złość. To przez nią Giselé właśnie umiera. Wiem że nie powinnam tak myśleć lecz nie moge przestać. Dziewczyna nie jest niczemu winna więc dlaczego nie mogę na nią patrzeć?

Cinna stał przy drobnej blondynce i trzymał ją za ramię. Popatrzył na mnie jakby z pytaniem co ma z nią zrobić.
-Weź ją do naszego schronu. Niech "medycy" sprawdzą czy wszystko z nią w porządku - chłopak pokiwał głową i wziął małą na barana. Wyglądała mi na 9, góra 10 lat. Miała podarte spodenki i zakrwawioną bluzkę. Nie wiem czy to krew Gis czy jej własna. Mam nadzieję że przynajmniej jej nic nie jest i dziewczyny będą mogły przykładać więcej uwagi do naszej przywódczyni.
Ruszyłam z Harrym  w stronę szkoły. Bałam się tam wracać. Nie chciałam widzieć oceniającego wzroku Rose i płaczu Ophelie. Bałam się, że powiedzą, że to moja wina, choć sama tak czułam. Gdybym pobiegła pierwsza albo powiedziała przyjaciółce, żeby została...nie mogę zmienić przeszłości choć zrobiłabym to bardzo chętnie.

***

Stałam przed halą sportową. Nie wiedziałam czy wejść. Chciałam jak najszybciej uciec. Nie dlatego, że boje się obarczaniem mnie winą a  tego że jak już tam wejdę, to dowiem się czegoś okropnego. Wzięłam kilka głębokich oddechów i chwyciłam za klamkę, wielkich szklanych drzwi. Słychać było skrzypienie i nagle cisza. Wszyscy patrzyli na mnie i bez słowa prowadzili mnie wzrokiem. Przeszłam obok dzieci i przystanęłam obok Rose.
-Czy ona?...- mój głos zadrżał a łzy napłynęły mi do oczu, po czym spływały po policzkach.
-Nic nie wiemy. Dziewczyny sprawdzają co da się zrobić...ale wszytsko będzie dobrze...- powiedziała jakby chciała wieżyc że to prawda. Myślę że powiedziała to bardziej dla Ophelie - która właśnie przytulała się do jej boku - niż dla siebie.- Jest z nią Kora, córka tej znanej lekarki. Ona zna się na medycynie, na pewno pomoże.- pokiwałam ze smutkiem głową, z lekkim powątpiewaniem.

Siedziałam na materacu i rozglądałam się do okoła. Wszyscy czekali że zniecierpliwieniem za wiadomością o stanie Giselé. Zdziwiłam się, ponieważ jeszcze nie tak dawno, nikt jej nie znał. Nie gadał z nią, nie martwił się.. A teraz? Każdy martwi się o tak na prawdę obcą dla siebie osobę. Ale cóż, taka jest nasza Gis. Potrafi rozkochać w sobie każdego. Nie znam osoby, która po bliższym kontakcie nie chciała by się z nią trzymać. Rozmyślałam tak jeszcze chwilę, gdy do hali weszła Kora.
Zapanowała grobowa cisza, aż było słychać bicie serc. Każdy wstrzymał oddech.
-Ja..-zaczęła.- Giselé żyje, lecz nie obudzi się zbyt szybko. Doznała wielkiego urazu i straciła mnóstwo krwi..Nie wiem czy wogóle się obudzi...- Rose zaczęła płakać. Czyli co teraz? Giselé jest w śpiączce i nie wiadomo czy jeszcze kiedyś się z nią zobaczę? Czyli już nigdy z nią nie porozmawiam? Nie..to nie może być prawda...

-----------------------------------------------------------------
1126 słów

Youngers WorldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz