7. Walki

38 5 5
                                    

Miasta zjawiły się dopiero następnego dnia, czyli szóstego maja o poranku. Zastały mnie śpiącą w samochodzie.

- Wiem, że panna jest dowódcą, ale czy nie powinna panna trzymać warty? - spytał Lublin.

Mruknęłam tylko w odpowiedzi. Przepłakałam cały poprzedni dzień i noc. Miałam dość, a jedyne czego pragnęłam w tamtej chwili, to złapać kilka minut snu.

- I gdzie panny karabin? - nie dawał za wygraną.

- Zabrali... - wciąż leżałam z ramieniem przykrywającym oczy.

Świeciło silne słońce i ogólnie panowała piękna pogoda. Od krótkiego chaosu pogodowego minęły mniej więcej dwadzieścia cztery godziny.

- Kto? - przestraszył się. Mnie nie ruszało już nic.

- Niemieckie miasto... Nie przedstawił się. - wzruszyłam ramionami.

- Gdzie Wilno?

Zamilkłam na chwilę. Potrzebowałam się odłączyć od śmierci kobiety. Wyprzeć obraz z głowy i pozostawić jedynie fakt.

- Zabita. Tam gdzieś leży. - wskazałam dłonią.

- Co się stało? - spytała zmartwiona Łowicz.

- Zgwałcili mnie. - rzuciłam od niechcenia.

Myślałam, że się nie rozpłaczę, ale nastała cisza. Tak cholernie ciężka cisza, że cała się spięłam. Nie chciałam ryczeć, nie przed miastami, które mi ufały. Mimo to zaczęłam się trząść.

- Panno Kaźnieńska?... - zaczęłam Łowicz. - Jak możemy pomóc? - dotknęła mojego ramienia.

- Pomóc mi odzyskać Śląsk.

Wreszcie się podniosłam. Trzeba walczyć... Niestety... Wspięłam się na samochód, patrząc na moich żołnierzy.

- Jedziemy do Sośnicowic. Będziemy walczyć z karabinem w dłoni, na śmierć i życie. Czy jesteście ze mną?

- Tak jest! - poniósł się huk.

Zeskoczyłam z dachu, miękko upadając na ziemię. Zaraz wskoczyliśmy w samochód i pojechaliśmy. Ledwie pół godziny później znaleźliśmy się na miejscu. Powstańcy już się zbierali.

- Kto wy? - spytał mężczyzna w stopniu kapitana, podchodząc do moich ludzi.

- Porucznik Kaźnieńska. - zasalutowałam. - Przydzielono mnie z oddziałem do pomocy.

- Kapitan Cyms¹. - przedstawił się, salutując spokojnie. - Nie dostałem żadnych meldunków odnośnie kolejnego oddziału, dlaczego?

- Zerwali łączność z Warszawą od Katowic. - powiedziałam spokojnie.

- Aha... Dołączcie się na końcu pochodu, poruczniku. - rzucił, odwracając się plecami.

- Oddział! - moi ludzie stanęli na baczność. - W dwuszeregu, frontem do mnie, zbiórka! - ustawili się. - W prawo zwrot! - obrócili. - Dołączyć się do szyku! - ruszyli szybszym marszem na koniec już idącego szeregu.

***

Tego samego dnia dotarliśmy do Kotlarni, gdzie czekało na nas pierwsze starcie. Pociski nagle posypały się z nieba. Kilkoro powstańców padło na ziemię martwych. Reszta rzuciła się do rowów po boku drogi. Zaraz padły komendy do ładowania. Ładowałam broń i - komenda - salwa ognia z naszej strony. Znów - przeładować, wycelować - strzał. Jeszcze raz. Kolejny. I następny.

Godzinę później przedarliśmy się dalej, za wieś. Widzieliśmy jak Niemcy cofają się w pozycjach przez pola, ale nie strzelaliśmy. Czekaliśmy, aż zrobią to oni. Znów nie minęło wiele, gdy kilkoro Ślązaków zostało ranionych, czy zabitych kulami Niemców. Padliśmy na trawę.

ChmuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz