Powrót do korzeni

93 4 8
                                    


Kolejny taki sam dzień...

Pobudka, jedzenie, ćwiczenia, przytyki Dominique'a, praca, kolacja, sen.

Nie mam już sił.

Nie mam żadnych wieści od Bena, ani na temat jego, ani na temat Smileya. Boję się o nich, a zmartwienie wcale nie pomaga mi funkcjonować w nieprzyjemnych warunkach więziennych ścian. Ale nie dziwię się. Przecież nikt nie jest tutaj po to, żeby było nam dobrze czy komfortowo. Jesteśmy tu za karę i mamy to odczuć. Tortury nie są już legalne, więc musimy być tutaj, tkwiąc w legalnych ramach szarej strefy. Strażnicy nie uważają na to, jakie samosądy wymierzają współwięźniom inni tymczasowi mieszkańcy tego przybytku. Nie wchodzi to w ich zakres pracy. Niektórzy może zwracają na to uwagę i powiedzą słowo czy dwa podwyższonym tonem,jednak efektowność tego działania nie jest wysoka, a już na pewno nijak nie pomoże męczonemu przez innych więźniowi. W ten właśnie sposób otrzymałem kilka kolejnych siniaków, w tym podbite oko. Dominique nie był zadowolony moją osobą, oraz próbami ignorowania go. Nie chciałem niepotrzebnie robić sobie problemów, więc nie odzywałem się na ogół, kiedy do mnie mówił, jednak zaczynam podejrzewać, że robi mi to więcej złego niż dobrego. Ale czy ma to większe znaczenie? Może... W końcu spędzę tu prawdopodobnie całą moją wieczność...

Może powinienem znaleźć tu jakichś znajomych..? Jeśli już nie ma nikogo innego...

Nagle myśli przerwał mi dziwny dźwięk dochodzący z korytarza. Usłyszałem kroki i po chwili zobaczyłem znajomego mi strażnika, który chwilę później otworzył drzwi mojej celi i skuł mnie. Nie była jeszcze pora na jedzenie, więc nie byłem pewien co mogło się wydarzyć. Po jakimś czasie w końcu się dowiedziałem, bo zostałem posadzony przy biurku oddzielonym od zewnętrznego świata przezroczystą ścianą. Ktoś przyszedł mnie odwiedzić. Zastanawiałem się, kto to może być. Liczyłem, że zobaczę zaraz mojego ulubionego blondwłosego elfika, jednak niestety to nie on powitał mnie chwilę później szerokim uśmiechem.

-Hej Jeff.- Mruknął swoim ochrypniętym głosem Laughing Jack. -Jak się masz? Pewnie średnio ci to służy, hm?

-Ta... -odpowiedziałem, odrobinę zawiedziony, że to właśnie on musiał mnie odwiedzić.

-Może jakoś uda się dogadać, żebyś jeszcze stąd wyszedł, hm? Głowa do góry! Śmiech jest najlepszym lekarstwem, hehe.- Powiedział klaun, po czym mrugnął do mnie. -Jeszcze ujrzysz światło dzienne, Jeff. Zadbamy o to!

Nie byłem pewien co o tym myśleć. Czy oni naprawdę mieli zamiar mnie wyciągnąć..? To by było naprawdę fantastyczne, jednak czy zasługiwałem..? Uznałem, że może nie powinienem na razie o tym myśleć, bo nie wiedziałem nawet, czy coś takiego byłoby możliwe. Patrzyłem pytająco na Jacka, licząc, że może wytłumaczy mi coś jeszcze, ale ten najwyraźniej nie zamierzał mi zdradzać żadnych swoich planów. Jeśli jakiekolwiek w ogóle istniały. Chciałem jak najprędzej dostać więcej odpowiedzi, ale niestety nic z tego. Podejrzewałem, że nie mówił mi tego, nie tylko dlatego, że nie chciał nas wpędzić w kłopoty, gdyby ktoś nas usłyszał, ale też specjalnie po to, żebym ja sam musiał więcej się nad tym zastanawiać i wątpić. LJ lubił się ze mną droczyć, nie znosiłem tego, bo czasami naprawdę sprawiał, że nie miałem pojęcia co myśleć i kompletnie gubiłem się we własnych myślach. Tak samo było też tym razem.

-Dzięki... Wiesz co z Benem..?- Postanowiłem w końcu zapytać. Nie chciałem mówić Jackowi zbyt wiele na ten temat, jednak musiałem chociaż spróbować dowiedzieć się, czy wszystko z nim w porządku. Spojrzałem na czarno białego chłopaka z lekką nadzieją w oczach, modląc się, żeby miał jakiekolwiek wieści.

-Ben? Jaki Ben?- Droczył się ze mną. Miałem go już tak dość. Cały ten cyrk mógłby być ograniczony do minimum, ale on najwyraźniej nie uważał tak samo. Spiorunowałem go wzrokiem, na co ten rozbawiony przewrócił oczami. -Oj no nie dąsaj się, no! Z Benem wszystko okej, siedzi w rezydencji.

Mój błąd... | Ben x Jeff | CreppypastaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz