8. Dojrzałość

62 8 8
                                    

Rok zaczął się pięknie. Spędziłam go w kamienicy w Krakowie, ciesząc się spokojem. Kartki z kalendarza szybko znikały w koszu, jednak trzynastego stycznia poczułam potężny skurcz brzucha. Był tak silny, że omal nie krzyknęłam z bólu.

Tego dnia byłam w domu sama. Mama poszła z Krakowem i Warszawą na spacer. Spanikowałam, ale tylko odrobinę. Gdy skurcz się powtórzył, byłam nieco lepiej przygotowana i nie zabolał mnie aż tak bardzo. Nagle woda rozlała się pode mną.

- Wanna... - wyszeptałam słabo w przerażeniu.

Ruszyłam powoli i ociężale. W łazience chwyciłam rant wanny. Z trudem weszłam do środka, odkręcając wodę, która zalała częściowo moje ubrania i powoli nią nasiąkałam.

Łzy ponownie zalały moją twarz, kiedy skurcz ścisnął boleśnie moje wnętrzności. Jęknęłam z bólu, zdejmując bieliznę i podwijając sukienkę do góry. Pociemniało mi przed oczami, ale wiedziałam, że muszę oddychać. Płakałam w strachu, bo cholera - byłam sama z tym problemem.

Nagle poczułam w środku życie, ruszyło i zaraz wydam je na świat. Pobladłam, chwytając się wanny i trzymając się chłodu wody. Instynktownie pchnęłam. Ból jaki przeszedł moje nogi był nie do opisania. Zaskamlałam z bólu, chwytając ubranie między zęby i modląc się o koniec albo choć odrobinę mniej cierpienia. Znów pchnęłam. Ból, jęknęłam, niemal wrzeszcząc. Zemdlałam. Zaraz jednak znów się zbudziłam.

Nie wiem ile to trwało, ale wreszcie się skończyło. Leżałam z pustym wzrokiem, zapłakana, obolała i otępiała. Słyszałam dziecko, które dopiero po chwili wyciągnęłam z wody. Wtedy to wydarło się w strachu, łapiąc oddech. Przytuliłam dziecko do swojej piersi, dając mu pokarm.

- Krzysztof Kaźnieński... - wyszeptałam, kładąc brodę na głowie dziecka.

Za oknem błyszczało słońce, uśmiechając się ciepło. Nagle usłyszałam przekręcanie kluczy w zamku i rumor w przedpokoju.

- Woju! Gdzie jesteś? - mama zaczęła mnie szukać.

Resztkami sił otworzyłam drzwi. Kobieta weszła przez próg i natychmiast mnie dopadła.

- Co się stało? - spytała zmartwiona.

- Urodziłam...

- Czyje?

- Nie wiem... - rozpłakałam się. - Zgwałcili mnie...

- Ćśśś... Spokojnie. - pogłaskała mój policzek. - Zajmiemy się tym później, dobrze? Teraz Ty jesteś najważniejsza. - pocałowała rozgrzane czoło. - Podaj dziecko.

- Krzysiu... - wyszeptałam, podając jej chłopca.

Mama szybko zawinęła dziecko w chustę, wynosząc. Gdy wróciła, pomogła mi wstać, przebrała mnie i umyła. Nie próbowałam jej zatrzymać, bo i tak nie miałam siły.

- Ty nie miałaś nikogo, kto mógłby ci pomóc... Ja mogę to zrobić... - próbowałam ją odtrącić, kiedy jakkolwiek odpoczęłam.

- Kochanie, - chwyciła moje dłonie. - rodząc ciebie ryzykowałam wszystkim, co miałam. Nie było przy mnie nikogo kto by mi pomógł i ledwie przeżyłam. Byłaś dużym niemowlakiem. Kiedy jechałam do dworu, krew ciekła mi po nogach, a zmyłam ją dopiero następnego dnia. Korzystaj z wyciągniętej dłoni i wyciągnij ją z powrotem, gdy nadejdzie dobry moment. Nie bój się zaciągać długu wdzięczności, bo on spełni się szybciej niż myślisz. - ucałowała moje czoło.

Kiedy byłam w miarę oporządzona, ruszyłyśmy do pokoju dziennego, gdzie Warszawa i Kraków siedzieli obok śpiącego Krzysia. Mama zostawiła mnie z dzieckiem, po czym poszła przygotować obiad. Zasnęłam.

ChmuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz