Rok zaczął się pięknie. Spędziłam go w kamienicy w Krakowie, ciesząc się spokojem. Kartki z kalendarza szybko znikały w koszu, jednak trzynastego stycznia poczułam potężny skurcz brzucha. Był tak silny, że omal nie krzyknęłam z bólu.
Tego dnia byłam w domu sama. Mama poszła z Krakowem i Warszawą na spacer. Spanikowałam, ale tylko odrobinę. Gdy skurcz się powtórzył, byłam nieco lepiej przygotowana i nie zabolał mnie aż tak bardzo. Nagle woda rozlała się pode mną.
- Wanna... - wyszeptałam słabo w przerażeniu.
Ruszyłam powoli i ociężale. W łazience chwyciłam rant wanny. Z trudem weszłam do środka, odkręcając wodę, która zalała częściowo moje ubrania i powoli nią nasiąkałam.
Łzy ponownie zalały moją twarz, kiedy skurcz ścisnął boleśnie moje wnętrzności. Jęknęłam z bólu, zdejmując bieliznę i podwijając sukienkę do góry. Pociemniało mi przed oczami, ale wiedziałam, że muszę oddychać. Płakałam w strachu, bo cholera - byłam sama z tym problemem.
Nagle poczułam w środku życie, ruszyło i zaraz wydam je na świat. Pobladłam, chwytając się wanny i trzymając się chłodu wody. Instynktownie pchnęłam. Ból jaki przeszedł moje nogi był nie do opisania. Zaskamlałam z bólu, chwytając ubranie między zęby i modląc się o koniec albo choć odrobinę mniej cierpienia. Znów pchnęłam. Ból, jęknęłam, niemal wrzeszcząc. Zemdlałam. Zaraz jednak znów się zbudziłam.
Nie wiem ile to trwało, ale wreszcie się skończyło. Leżałam z pustym wzrokiem, zapłakana, obolała i otępiała. Słyszałam dziecko, które dopiero po chwili wyciągnęłam z wody. Wtedy to wydarło się w strachu, łapiąc oddech. Przytuliłam dziecko do swojej piersi, dając mu pokarm.
- Krzysztof Kaźnieński... - wyszeptałam, kładąc brodę na głowie dziecka.
Za oknem błyszczało słońce, uśmiechając się ciepło. Nagle usłyszałam przekręcanie kluczy w zamku i rumor w przedpokoju.
- Woju! Gdzie jesteś? - mama zaczęła mnie szukać.
Resztkami sił otworzyłam drzwi. Kobieta weszła przez próg i natychmiast mnie dopadła.
- Co się stało? - spytała zmartwiona.
- Urodziłam...
- Czyje?
- Nie wiem... - rozpłakałam się. - Zgwałcili mnie...
- Ćśśś... Spokojnie. - pogłaskała mój policzek. - Zajmiemy się tym później, dobrze? Teraz Ty jesteś najważniejsza. - pocałowała rozgrzane czoło. - Podaj dziecko.
- Krzysiu... - wyszeptałam, podając jej chłopca.
Mama szybko zawinęła dziecko w chustę, wynosząc. Gdy wróciła, pomogła mi wstać, przebrała mnie i umyła. Nie próbowałam jej zatrzymać, bo i tak nie miałam siły.
- Ty nie miałaś nikogo, kto mógłby ci pomóc... Ja mogę to zrobić... - próbowałam ją odtrącić, kiedy jakkolwiek odpoczęłam.
- Kochanie, - chwyciła moje dłonie. - rodząc ciebie ryzykowałam wszystkim, co miałam. Nie było przy mnie nikogo kto by mi pomógł i ledwie przeżyłam. Byłaś dużym niemowlakiem. Kiedy jechałam do dworu, krew ciekła mi po nogach, a zmyłam ją dopiero następnego dnia. Korzystaj z wyciągniętej dłoni i wyciągnij ją z powrotem, gdy nadejdzie dobry moment. Nie bój się zaciągać długu wdzięczności, bo on spełni się szybciej niż myślisz. - ucałowała moje czoło.
Kiedy byłam w miarę oporządzona, ruszyłyśmy do pokoju dziennego, gdzie Warszawa i Kraków siedzieli obok śpiącego Krzysia. Mama zostawiła mnie z dzieckiem, po czym poszła przygotować obiad. Zasnęłam.
CZYTASZ
Chmury
Fiksi PenggemarPo burzy zawsze wychodzi słońce, ale czy zawsze? Czasem przecież niebo zabliźnia się chmurami, które długi jeszcze wspominają zadane mu rany. Czy wszystkie rany zostaje wyleczone? Może część z nich zostanie uznana za niegroźne, kryjąc straszliwe zak...