Niemca nie widziałam przez następne cztery lata. Przyznam, że dobrze mi z tym było. Nie tęskniłam. Poprawił się także mój stan, to jest nie miałam nagłych ataków paniki na myśl o śmierci, bo pozbyłam się tego, który mieszał mi w głowie i bękarta, na którym teraz robił politykę. Krzysztof mieszkał w Berlinie (z tego co wiedziałam z meldunków), pobierał naukę, mówił po niemiecku i aspirował na Niemca. Czasem tęskniłam, zwłaszcza, kiedy patrzyłam na jego zdjęcie jako niemowlę, ale raczej czułam ulgę.
Łódź był dobrym mężem, to trzeba mu było przyznać. Potrafił się zaopiekować w razie choroby, zarówno mojej jak i mamy, przynosił do domu całkiem niezły kapitał, był szanowany w towarzystwie, a mimo to respektował mnie jako przełożoną. Co roku jeździliśmy na wakacje do Sopotu, co niekoniecznie podobało się Republice i jego siostrze, ale miasto przyjmowało nas z otwartymi ramionami.
Warszawa i Kraków chodzą już do szkoły. Grzegorz w Warszawie, a Beniamin w Krakowie. Uczą się dobrze, choć często też rozrabiają i potem mama (która mieszka w Krakowie) musi się tłumaczyć, choć i ja mam swoją robotę z Warszawą. Grzesia traktujemy z Adamem jak własnego syna, choć wiemy, że za dziesięć lat będzie już rządził sam.
Często przyjeżdża także Félix. Przeszliśmy już na ty i jakiś romans rozkwita między nami. Niestety dopóki jestem zamężna z własnym miastem możemy tylko pomarzyć o wspólnej przyszłości. Nie zmienia to jednak faktu, że każdego maja jeżdżę do niego nad Balaton.
W tym roku (to jest maj dwudziestego szóstego) nie pojechałam. Był zamach stanu. Władzę przejął Piłsudski i jego rząd złożony z sanacji. Chciał mnie trafić szlag, problemy trwały cały rok, ale finalnie nie można było już nic zrobić. Demokracja w Polsce się skończyła, a konstytucja została złamana.
- Nie ma tego złego, Pola. - pocieszał mnie Łódź. Jego zdrobnienie Polski zawsze było bardzo urocze i kojące. - Jeszcze będzie dobrze, ułoży się.
- Adam, wiesz, że to nie takie proste. Złamano konstytucję i wprowadzono rządy autorytarne. Już to widzę. - naburmuszyłam się.
- Na razie nie mamy na to wpływu.
- Nie mamy, ale musimy mieć.
Do pokoju wszedł Warszawa. Właśnie wrócił ze szkoły.
- Jak było? - spytałam, odwracając się od męża.
- Dobrze. Byliśmy w parku i graliśmy w berka. Ale jednak niedobrze.
- A to czemu?
- Kasia mnie pocałowała. - wystawił język w obrzydzeniu.
Spojrzeliśmy po sobie z Łodzią w rozbawieniu.
- Dziewczyna cię całuje, a ty jeszcze w się brzydzisz. Oj, Grzesiu, jeszcze będziesz dziewczyny gonił. - zaśmiał się Adam.
***
Na święta cała Polska zjechała się do dworku do Nieporętu i została do końca roku. Było spokojnie i miło, a przede wszystkim rodzinnie - brakowało mi tego. Tego komfortu z życia. Kiedy nie musi się człowiek obawiać o życie, kiedy po prostu żyje chwilą, kiedy przeżywa wspaniałe wspomnienia, które na długo zostaną w jego pamięci.
Przed północą ruszyliśmy na pasterkę. Panowie w co najmniej dobrych humorach i kilkoma promilami we krwi konno, a panie i dzieci jechały saniami, opatulone w grube futra. Mróz był silny, a noc może i byłaby spokojna, gdyby nie pijackie śpiewy i krzyki miast. Będę to długo pamiętać. Pierwsza wspólna Wigilia ze wszystkimi miastami (udało nam się przygarnąć nawet Zamość, która mieszkała w Zamościu, a całą edukację opłacałam ja), po wojnach i bolączkach życia. Znalazło się tu nawet miejsce dla małego Wilna. Chłopczyk liczył sobie już cztery lata i rósł jak na drożdżach. Niestety rzadko się z nim widywałam, bo przez ostatnie problemy w państwie miałam trochę rzeczy na głowie.
CZYTASZ
Chmury
FanficPo burzy zawsze wychodzi słońce, ale czy zawsze? Czasem przecież niebo zabliźnia się chmurami, które długi jeszcze wspominają zadane mu rany. Czy wszystkie rany zostaje wyleczone? Może część z nich zostanie uznana za niegroźne, kryjąc straszliwe zak...