9. Myśli

57 8 10
                                    

Niemca nie widziałam przez następne cztery lata. Przyznam, że dobrze mi z tym było. Nie tęskniłam. Poprawił się także mój stan, to jest nie miałam nagłych ataków paniki na myśl o śmierci, bo pozbyłam się tego, który mieszał mi w głowie i bękarta, na którym teraz robił politykę. Krzysztof mieszkał w Berlinie (z tego co wiedziałam z meldunków), pobierał naukę, mówił po niemiecku i aspirował na Niemca. Czasem tęskniłam, zwłaszcza, kiedy patrzyłam na jego zdjęcie jako niemowlę, ale raczej czułam ulgę.

Łódź był dobrym mężem, to trzeba mu było przyznać. Potrafił się zaopiekować w razie choroby, zarówno mojej jak i mamy, przynosił do domu całkiem niezły kapitał, był szanowany w towarzystwie, a mimo to respektował mnie jako przełożoną. Co roku jeździliśmy na wakacje do Sopotu, co niekoniecznie podobało się Republice i jego siostrze, ale miasto przyjmowało nas z otwartymi ramionami.

Warszawa i Kraków chodzą już do szkoły. Grzegorz w Warszawie, a Beniamin w Krakowie. Uczą się dobrze, choć często też rozrabiają i potem mama (która mieszka w Krakowie) musi się tłumaczyć, choć i ja mam swoją robotę z Warszawą. Grzesia traktujemy z Adamem jak własnego syna, choć wiemy, że za dziesięć lat będzie już rządził sam.

Często przyjeżdża także Félix. Przeszliśmy już na ty i jakiś romans rozkwita między nami. Niestety dopóki jestem zamężna z własnym miastem możemy tylko pomarzyć o wspólnej przyszłości. Nie zmienia to jednak faktu, że każdego maja jeżdżę do niego nad Balaton.

W tym roku (to jest maj dwudziestego szóstego) nie pojechałam. Był zamach stanu. Władzę przejął Piłsudski i jego rząd złożony z sanacji. Chciał mnie trafić szlag, problemy trwały cały rok, ale finalnie nie można było już nic zrobić. Demokracja w Polsce się skończyła, a konstytucja została złamana.

- Nie ma tego złego, Pola. - pocieszał mnie Łódź. Jego zdrobnienie Polski zawsze było bardzo urocze i kojące. - Jeszcze będzie dobrze, ułoży się.

- Adam, wiesz, że to nie takie proste. Złamano konstytucję i wprowadzono rządy autorytarne. Już to widzę. - naburmuszyłam się.

- Na razie nie mamy na to wpływu.

- Nie mamy, ale musimy mieć.

Do pokoju wszedł Warszawa. Właśnie wrócił ze szkoły.

- Jak było? - spytałam, odwracając się od męża.

- Dobrze. Byliśmy w parku i graliśmy w berka. Ale jednak niedobrze.

- A to czemu?

- Kasia mnie pocałowała. - wystawił język w obrzydzeniu.

Spojrzeliśmy po sobie z Łodzią w rozbawieniu.

- Dziewczyna cię całuje, a ty jeszcze w się brzydzisz. Oj, Grzesiu, jeszcze będziesz dziewczyny gonił. - zaśmiał się Adam.

***

Na święta cała Polska zjechała się do dworku do Nieporętu i została do końca roku. Było spokojnie i miło, a przede wszystkim rodzinnie - brakowało mi tego. Tego komfortu z życia. Kiedy nie musi się człowiek obawiać o życie, kiedy po prostu żyje chwilą, kiedy przeżywa wspaniałe wspomnienia, które na długo zostaną w jego pamięci.

Przed północą ruszyliśmy na pasterkę. Panowie w co najmniej dobrych humorach i kilkoma promilami we krwi konno, a panie i dzieci jechały saniami, opatulone w grube futra. Mróz był silny, a noc może i byłaby spokojna, gdyby nie pijackie śpiewy i krzyki miast. Będę to długo pamiętać. Pierwsza wspólna Wigilia ze wszystkimi miastami (udało nam się przygarnąć nawet Zamość, która mieszkała w Zamościu, a całą edukację opłacałam ja), po wojnach i bolączkach życia. Znalazło się tu nawet miejsce dla małego Wilna. Chłopczyk liczył sobie już cztery lata i rósł jak na drożdżach. Niestety rzadko się z nim widywałam, bo przez ostatnie problemy w państwie miałam trochę rzeczy na głowie.

ChmuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz