ROZDZIAŁ 62

825 43 3
                                    

💎AURORA 💎

Z szeroko otwartą buzią podążałam u boku Parkera, kiedy ten jakby nigdy nic wyjął kluczyki od auta i je otworzył. Wepchnął mnie do środka na miejsce pasażera, a sam w kilku krokach okrążył samochód i zajął swój fotel poprawiając ostentacyjnie fryzurę w lusterku.

– Jak to, lecimy do Los Angeles? Co z twoimi interesami? Moimi planami na ostatni rok szkoły?

– Jakoś nie przeszkadzało ci nie uczęszczanie na zajęcia podczas, kiedy byłaś u mnie w mieszkaniu – westchnął odpalając silnik.

Hamowałam wywracanie oczami. Czy Parker właśnie porównał coś na co nie miałam wpływu, do zwykłej ucieczki na drugi kontynent?

– Tak, wiem. Brzmi to egoistycznie, Rubinku, ale... Daj mi czas, gdy wrócimy na lotnisko wyjaśnię ci wszystko. Zaufaj mi – poprosił błagalnie kładąc swoją dłoń z obrączką na moim udzie.

Wlepienie spojrzenia w złoto utwierdziło mnie dopiero w fakcie, iż faktycznie wyszłam za Parkera. Miałam inne nazwisko, i tak naprawdę teraz wszystko, co robiłam miało związek z Morettim.

Byłam bardzo młoda... dopiero zbliżałam się do dziewiętnastu lat, a w moim życiu zadziało się tak wiele, i to wszystko dało mi jasny obraz na to, że muszę szybciej dorosnąć i zmierzyć się z demonami. Tyle, że u boku miałam wspaniałego faceta, który mimo mojej cichej woli... rozkochał mnie w sobie swoim dobrem.

Parker był inny. Tak bardzo dojrzały, i zuchwale zdolny, że sam jego widok zapierał mi dech w piersi. Nie wiedziałam, kiedy strzała Amora strzeliła w moje serce. Tak naprawdę mogło zdarzyć się to już podczas naszego pierwszego spotkania, w tej przeklętej sali gimnastycznej, podczas balu ostatniego rocznika. Ale nasz rozwój zatrzymały niespodziewane przeszkody w postaci chociażby Alvaro. Wybaczyłam Parkerowi jak za pstryknięciem palca. Nie dochodziło do mnie to, że zrobił to na swoją korzyść i słuchając jego słów – przenikały prawdą i nieskazitelnością – krok po kroku zbliżałam się do niego jak rzep.

Zerknęłam na swojego męża. Był skupiony na drodze, a mojej uwadze nie umknął fakt, że co chwilę zaciskał szczęki uwydatniając już i tak proste, ostre linie szczęki.

Moje ciało drżało przez jego ciepły dotyk. W środku auta rozprowadził się jego zapach przyjemnie drażniąc moje nozdrza, przez co branie wdechów było o wiele trudniejsze.

Bardzo powoli uniosłam swoją rękę i położyłam ją na jego. Zagryzłam dolną wargę zakrywając zarumienione policzki kurtyną z włosów. Uśmiechnęłam się do siebie wiedząc doskonale, że przypatrywał mi się.

Kciukiem pogładził moje knykcie, ale nie odzywaliśmy się do siebie do końca w sumie znajomej mi już trasy.

***

Ponownie znaleźliśmy się w tym samym samolocie, ale tym razem lecieliśmy do innego miejsca, niż Vegas. Tam załatwiliśmy tylko formalności związane ze ślubem, i nic więcej nas tam nie trzymało.

– To wszystko... nie jest dla mnie łatwe – Parker odchrząknął podejmując wreszcie tę trudną rozmowę. – I zacznę od samego początku, gdy kilk lat wstecz, w środku nocy uratowałem pewną dziewczynę, która chciała odebrać sobie życie na pomoście.

Czyli nie byłam jedyną, która chciała to zrobić, pomyślałam kiwając tylko głową. Wchodzenie na ten teren było niebezpieczne.

– Podcięła sobie żyły. Zabrałem ją do szpitala i w porę uratowałem. Zapewne gdyby nie ja, umarłaby – coś niepokojącego przemknęło mu przez twarz, kiedy poprawił się na skórzanym siedzeniu.

Ja nie pamiętałam niczego przed tym jak obudziłam się w szpitalnym łóżku.

– Minęło kilka lat, a ja nawet chcąc poznać jej tożsamość odpuściłem. Wyglądała wtedy na nastolatkę, a zresztą nie wiedziałem, i dalej nie wiem czy żyje.

– Ona... ona chciała odebrać sobie życie nad jeziorkiem?

Pokiwał głową rolując językiem o policzek. Przełknęłam nagły napad paniki, który nie wiadomo skąd zagościł w moim wnętrzu. Coś kazało mi wręcz wypytywać o całą resztę.

– Pamiętasz może dzień? Sam miesiąc?

– Lipiec, ósmy lipca. Zapamiętałem ten dzień, ponieważ... ponieważ wtedy ojciec kazał mi zabić człowieka pierwszy raz w życiu. Musiałem odstresować i po prostu wybrałem się do lasku przy autostradzie.

Pod powiekami zebrały mi się łzy nędzy. Elementy układanki ułożyły się prawie w całość, jednak do pełni brakowało mi jeszcze jednego.

– Szpital do którego ją zawiozłeś to Pablo Vi Bosa? – zamknęłam oczy wiedząc, że muszę uspokoić się jak najszybciej.

– Aurora? Wszystko w porządku? Jesteś blada – czułam jak łapie mnie z tyłu i przyciąga do siebie, żebym usiadła na jego kolanach. – Skarbie? Co się stało?

– Parker... to byłeś ty – hamulce puściły, a ramiona drżały od gromkiego wybuchu płaczu. – To ty mnie wtedy uratowałeś... – uniosłam materiał bluzki pokazując mu blade blizny.

– Co? – Moretti sam zachłysnął się powietrzem. Ale nie odtrącił mnie, tylko złapał za biodra i posadził sobie na kolanach. Wtuliłam zapłakany policzek w jego ciepły tors dalej targana płaczem. – Skarbie, dlaczego to zrobiłaś?

– B...Bo – zaczęłam łkając. – Brakowało mi taty, a mama zapatrzona była w Alvaro i nie pozwalała mi się nawet z nim spotkać. Miałam też zły okres w szkole, i to wszystko skumulowało się we mnie do tego stopnia, że po prostu nic mnie nie powstrzymało i zrobiłam to.

Mokry pocałunek złożony został na moim czole, policzku jednym i drugim, barku, oraz... Parker pochylił się i cmoknął moją rękę.

– Skarbie zależy mi na tobie, i chcę poświęcić wszystko, co do tej pory stworzyłem na korzyść tego co do ciebie poczułem. Brzmi to w cholerę egoistycznie, ale... zawsze chciałem wylecieć z Kolumbii. Nie chciałem nawet na stałe osiedlić się w Meksyku. Pragnąłem życia na Północy gdzie wszystko jest całkowicie inne. Jeszcze przed śmiercią dziadków każde z mojego rodzeństwa, kuzynostwa dostało ogromny spadek, ale jedynym warunkiem korzystania z niego jest ustatkowanie się. Po części ta komisja kilka miesięcy temu była prawdą, ponieważ musimy iść do urzędu i oficjalnie podpisać dokumenty o naszym małżeństwie. Wtedy otworzą nam się drzwi na kwoty o których nie śniło się nawet samemu Bellomo.

Zamrugałam kilka razy ocierając wierzchem dłoni mokre od łez policzki.

– Poczułeś coś do mnie... – powtórzyłam szeptem najważniejsze, co wyłapałam z jego wypowiedzi.

– Tak, Boże! Aurora zakochałem się w tobie już, kuźwa widząc cię na tym balu. Ale wydawałaś mi się jeszcze młoda, natomiast... te wszystkie sytuacje i mój brak samokontroli spowodował to wszystko – chwycił moją twarz w dłonie nakierowując wprost na swoje oczy. – Kocham cię, Aurora i zrobię wszystko, byś była szczęśliwa. Najszczęśliwsza na świecie. Puszczając hamulce jasno zadeklarowałem, że u boku potrzeba mi tylko ciebie, abym doszedł jeszcze wyżej niż wcześniej.

Parker złapał mnie za serce tym wyznaniem. Bardzo powoli uchyliłam swoje wargi i pocałowałam go w jego miękkie usta.

– Uzależniłem się od ciebie, Rubinku – wypaplał przez pocałunek.

– Zacznijmy wszystko od początku... – oparłam czoło o jego muskając palcami gładkie policzki chłopaka. – Z tobą u boku, chcę żyć jak normalny człowiek. Uda nam się? Nie chcę słyszeć już nic o żadnych przestępstwach. Chcę po prostu się dalej uczyć czując, że jesteś obok i mnie wspierasz.

– Właśnie teraz otworzyła się nam droga do tego, abyśmy spełnili wspólnie nasze marzenie. Obiecuję ci, skarbie, że jak tylko wylądujemy to całe gówno zostawiamy za sobą i żyjemy jak normalni ludzie – tak jak zawsze chcieliśmy. 

***

Zaraz wstawię wam ostatni rozdział, a przed wieczorkiem dostaniecie Epilog. 

RUBIN |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz