Bonus: To jeszcze nie koniec, czyli gdy nadchodzi kolejna książka

156 18 12
                                    

No cześć! Nie spodziewaliście się aktualizacji, prawda? :D

Ten poradnik pisałam z myślą o osobach zainteresowanych wydaniem pierwszej książki. Uznałam, że potem każda historia jest inna, a bywają one tak różne, że po prostu każdy musi sam się przekonać. Dostałam jednak bardzo wiele pytań o to, jak wygląda współpraca wydawnicza już po debiucie i jakie są różnice. Specjalnie z myślą o dociekliwych - lub tych, którzy wolą z góry przygotować się na wszystko - postanowiłam więc napisać dodatkowy rozdział.

Zacznę od wprowadzenia (ale jest ono konieczne dla kontekstu!). Moją drugą publikacją jest "Akademia Ransmoor" - gra paragrafowa YA w klimacie magicznej akademii/dark academia. Oznacza to, że podczas lektury będziecie dokonywać wyborów i prowadzić niczego nieświadomą bohaterkę, wiedźmę z brytyjskiego sabatu, przez plątaninę tajemnic ukrytych na terenie wielowiekowego uniwersytetu Istot Nadprzyrodzonych. Więcej szczegółów na temat tej historii znajdziecie w oddzielnej publikacji na moim profilu, a link podaję w komentarzu obok ->

Zapewne po tym wstępie przynajmniej część z was pomyślała "wow, jak ty w ogóle na to wpadłaś?". Historia powstania "Akademii Ransmoor" to jedna z możliwości, jakie czekają was po opublikowaniu debiutu i ułożeniu sobie współpracy. Mianowicie: może się zdarzyć tak, że nie wy będziecie pukać do drzwi wydawcy - to wydawca przyjdzie do was. 

W moim wypadku sprawa wyglądała tak: mój redaktor prowadzący napisał pewnego pięknego dnia z pytaniem, czy chcę stworzyć grę paragrafową, oczywiście otrzymując wsparcie i wskazówki, jak to zrobić. Odpowiedź brzmiała: no pewnie! Ustaliliśmy wstępne warunki współpracy, a następnie dostałam tydzień na to, by wymyślić i zaproponować szkic fabuły. Kiedy pomysł został przedyskutowany i zaakceptowany, przystąpiłam do pisania (akurat podczas NaNoWriMo 2022).

A co dalej? Streszczenie, fragment, nota o autorze...? Nic z tych rzeczy. W takim wypadku do wydawcy wysyła się gotowy tekst, a redaktorzy przeglądają go, by sprawdzić, jak wypadła realizacja założeń. Jeśli wypadła dobrze, machina rusza dalej. Właśnie w ten sposób, moi drodzy, zaczyna się proces wydawniczy. Z tego co zdążyłam się zorientować, w podobny sposób pracują doświadczeni, popularni autorzy - po prostu wysyłają swój pomysł, wydawca mówi "tak!", autor pisze, wysyła gotowca, rozpoczyna się redakcja.

A czy drugi i kolejny proces wydawniczy różni się od pierwszego? Ogólnie mówiąc nie, bo ma te same elementy. Wchodząc w szczegóły - różni się BARDZO. Przede wszystkim atmosfera bardzo się rozluźnia. Nie jesteście już sobie całkiem obcy - wiecie, czego oczekiwać, o co pytać, czego przypilnować, a to jak przylot na inną planetę. Nadal jednak razem z redaktorkami, które pracowały bezpośrednio nad tekstem, ustalałyśmy szczegóły, wymieniałyśmy się opiniami... i pomagałyśmy sobie, bo praca nad paragrafówką jest ZDECYDOWANIE trudniejsza niż nad zwykłą powieścią dla wszystkich zaangażowanych.

Mam też poczucie, że w przypadku "Akademii Ransmoor" więcej rzeczy działo się obok siebie. Może dlatego wydaje mi się, że proces był bardzo szybki. Równocześnie z nanoszeniem pierwszych poprawek omawiałam szkice okładki, a dopisując nowe fragmenty, szukałam graficzce referencji. Myśleliśmy też nad działaniami promocyjnymi, choć wszyscy uważali, że to pieśń przyszłości. Rzecz jasna rozbrzmiała szybciej, niż się spodziewaliśmy :)

Jeżeli do tej pory taki tryb pracy wygląda wam na sielankę, to teraz odrę was ze złudzeń: wcale nie jest lajtowo. W przypadku powieści pisanej niejako na zlecenie nie dłubiecie sobie we własnym zakresie aż będziecie gotowi, ale macie deadline. Ponieważ z góry wiadomo było, że "Akademia Ransmoor" powstanie, bo została "zlecona", a ja, bardzo naiwnie, określiłam dosyć wyśrubowane ramy czasowe, kiedy będę gotowa, powieść została wpisana w plan wydawniczy na konkretny czas - i nie było od tego ratunku. Choćby skały defekowały, musieliśmy zdążyć i już. To był najtrudniejszy element prac i miejscami wymagał, nie będę kryć, mocnego naciągania własnych możliwości (przypominam, że cały czas pracuję zawodowo, chociaż od maja na szczęście tylko na część etatu). Dość powiedzieć, że po zakończeniu procesu redakcyjnego zdecydowałam się na dwutygodniowy pisarski urlop... Summa summarum, chociaż wszyscy byliśmy zmęczeni, satysfakcja jest ogromna.

Podsumowując, przy drugim procesie wydawniczym dzieje się coś, co sugerowałam chyba we wcześniejszych rozdziałach - po wydaniu debiutu relacja z wydawcą jest bardziej partnerska, a wręcz koleżeńska. Przynajmniej tak jest w moim wypadku. Wiedziałam, gdzie moje redaktorki wybierają się na majówkę, a podczas redakcji obśmiałyśmy wiele memów. Z jedną osobą z redakcji, która pochodzi z miejscowości nieopodal mojej, byłyśmy prywatnie na kawie, a mój redaktor prowadzący wie, gdzie zarabiam na herbatę, co lubię, a czego nie, i nad czym pracuję pisarsko poza "Akademią Ransmoor" (wcale nie dlatego, że próbuję mu coś wcisnąć, no skąd xD). Jeśli mam nowy pomysł, mogę go z nim skonsultować i wspólnie zastanawiamy się, czy warto iść w tę stronę. Zasypujemy się też inspiracjami, rozmawiając w tonie "a gdyby tak..."? Na pewno wiele wspólnego ma z tym fakt, że zwyczajnie, po ludzku, się polubiliśmy (lubimy się też z innymi osobami z redakcji) i po prostu chcemy dalej ze sobą pracować. Oraz że ktoś tu ma najwyraźniej ogromną wiarę w moje pióro i jest gotów pejczem deadline'u zaganiać je do pracy :D

Uściski,

~Kasia

Z Wattpada do księgarni - notatki z procesu wydawniczego ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz