W pokoju unosił się delikatny, słodkawy zapach, gdy Marc wsypywało do małej drewnianej miseczki mieszankę ze sproszkowanych liści kilku gatunków ziół. Następnie dodało do miseczki odrobinę różowej soli, kosmyk włosów pięknego księcia, czyli włosy Ósemki, które podstępnie wyrwało mu z głowy, i dopełniło całość sproszkowaną nóżką sowy. Obejrzało się na łóżko, na którym spał jeno chłopak, i po upewnieniu się, że nadal śpi, wróciło spojrzeniem na swoją księgę. Znalazło zaklęcie, które miało zapewnić wszystkim dookoła dobre, pełne marzeń sny, i postanowiło spróbować je rzucić, żeby chociaż w ten sposób przynajmniej trochę pomóc przyjaciołom w ich ciężkiej sytuacji. Marc odetchnęło głęboko, po czym wyszeptało słowa zaklęcia, starając się wypowiedzieć je jak najdokładniej, jednocześnie na tyle cicho, żeby jasnowłosy się nie obudził. Jednak trochę się przeliczyło, bo gdy tylko wypowiedziało ostatnie słowo, miseczka w jednej chwili pokryła się różowym płomieniem, a w pokoju rozległo się głośne pohukiwanie sowy. Coś trzasnęło, płomień na chwilę stał się tak jasny, że czarnowłose musiało zakryć oczy, a kiedy znów spojrzało na miseczkę, odkryło, że drewno rozpadło się na dwie połówki, nad którymi leniwie latała biała, błyszcząca sówka, otoczona różową mgiełką. Magiczne stworzenie przeleciało nad głową Marc, rozpylając nad niem mgiełkę, a wówczas w jednej chwili uzdolnione zapadło w głęboki, spokojny sen.
Marc skończyło zbierać zioła i wstało z ziemi, zabierając swój koszyczek. Obróciło się i spojrzało na małą drewnianą chatkę pokrytą mchem i bluszczem, stojącą w samym środku gęstego, ciemnego lasu, i uśmiechnęło się mimowolnie, już nie mogąc się doczekać wyrabiania nowego eliksiru. Przekroczyło próg i odstawiło zioła na mały stoliczek, a po chwili z kuchni wyszedł jeno ukochany, cały pokryty pierzem.
- Kochanie, wolisz nuggetsy z kurczaka, czy kurczaka z nuggetsów? - spytał Ósemka z szerokim uśmiechem, podchodząc do Marc i cmokając no w policzek, przytulając mocno do siebie. Czarnowłose nie zdążyło jednak odpowiedzieć, gdyż nagle drzwi do chatki gwałtownie otworzyły się na oścież, prawie wypadając z zawiasów, a lodowaty wiatr wtargnął do środka razem z czarnym dymem.
- Sorkseiudvoye bryeirsek arvirye - demon o głowie jelenia i ogonie węża wpełz do chatki, łypiąc dookoła czarnymi oczami. - Marchosjas - wysyczał, zauważając Marc i obracając się w jeno kierunku, jednak wówczas wściekły Ósemka rzucił się na demona z miotłą i wygonił go na zewnątrz.
- Utrapienie z tymi demonami - wymamrotał sfrustrowany jasnowłosy, zatrzaskując drzwi i wymachując energicznie miotłą w powietrzu, żeby pozbyć się pozostałości dymu. - Dzisiaj to już trzeci... Wszystkie chcą z tobą zawierać pakty... Utrapienie... - mamrotał niezadowolony, bo po wizytach demonów zawsze pozostawało pełno piachu na podłodze, nie wiedzieć dlaczego. Czarnowłose uśmiechnęło się mimowolnie, pusząc się lekko, zadowolone z tego, że było tak rozchwytywane w demonicznej społeczności. W pewnym momencie z kuchni rozległ się głośny, niepokojący dźwięk i nagle duża, zielonawa masa rzuciła się na Marc, przewracając no na ziemię i lekko miażdżąc klatkę piersiową.
- Asmodeus! - odezwało się radośniej niż zwykle na widok młodego smoka, który radośnie machał skrzydłami i wypuszczał z paszczy małe płomyczki, nieco osmalając nu brwi.
- Chyba ma ochotę na małą przejażdżkę - zauważył Ósemka, patrząc z rozczulonym politowaniem na rozbrykanego smoka i weselsze niż zwykle Marc. Wyszli na zewnątrz, a wówczas Asmodeus znacznie się powiększył, transformując się w swoją dorosłą formę, i machając ze zniecierpliwieniem ogonem, dając znać swoim właścicielom, by szybko na niego wsiedli. Marc usiadło na swoim zwyczajowym miejscu za rogami smoka i pomogło Ósemce wejść, a kiedy chłopak objął no mocno w pasie, dało znak Asmodeusowi, że może lecieć. Wznieśli się ponad korony drzew i wówczas rozpostarł się przed nimi niesamowity widok. Ich magiczny las był zieloną plamą pośród spopielonego lądu poprzecinanego rzekami lawy, z białymi skupiskami kości i bez żadnych oznak życia jakichkolwiek stworzeń.
- Od kiedy jesteśmy sami, jest tu tak spokojnie - odezwał się z rozmarzeniem jasnowłosy, wtulając się bardziej w zielonookie i wzdychając cicho.
- W końcu jesteśmy bezpieczni - rzekło z lekkim uśmiechem, podziwiając ten spokojny krajobraz, bez krzyków, bez cierpienia, i bez ludzi. - Odwiedzimy Beelzebuba?
CZYTASZ
Uzdolnieni
Science FictionPsychopatyczny ogrodnik, studiujący fizykę punk i uzależniona od kawy otaku.