W styczniu trzydziestego czwartego podpisałam z panią Eriką deklarację o niestosowaniu przemocy, która z jakichś niewiadomych dla mnie powodów została powodem do zaniepokojenia Europy. Czy to dziwne, że chcę utrzymywać dobre stosunki z moimi sąsiadami i mieć pewność, że nic nie zniszczy mojego państwa? Z resztą dwa lata wcześniej w lipcu podpisałam z ZSRR pakt o nieagresji, co tym bardziej było dla mnie zdziwieniem, że dokument z Niemcami jest straszniejszy, niż z komunistami.
W listopadzie zebrało nam się z Adamem na amory. Zaszłam w ciążę. Swoją drogą nie tak nieplanowaną. W jakiś sposób uspokoił mnie fakt, że dziecko nie zawsze wiązało się z utratą władzy. Powiedziała mi o tym mama, która stwierdziła, że i ona miała dziecko, które ale zostało jej odebrane i zrusyfikowane. Jednak taką informację zachowałam dla siebie. Myśl, że jestem o krok dalej od pozostałych była mi na rękę.
Grudzień minął prędko. Nawet nie wiem, kiedy dzieliłam się opłatkiem z pozostałymi miastami i niemalże dorosłymi Warszawą, Krakowem i Zamościem. Na Wigilii zostali uroczyście poinformowani kim są i jaką rolę pełnią w życiu. Przyjęli to dobrze, nie sprzeczali się z nami, a w pewien sposób ucieszyli się nawet bardziej, że będą mogli dłużej służyć sprawie polskiej. Tylko Wilno zniknął wtedy z pokoju, gdyż była jeszcze trochę za młody, żeby o tym wiedzieć. Myślę, że za trzy lata również się o tym dowie.
W styczniu, jak co roku, odbywał się Bal Noworoczny. Przyjechałam, jednak unikałam alkoholu ze względu na zdrowie dziecka i w zasadzie tylko siedziałam z boku, tańcząc co jakiś czas z Adamem, który również zobowiązał się nie wypić więcej, niż trzy kieliszki wina. Dotrzymał obietnicy, dzięki czemu "pijackie" przyjęcie stało się naprawdę miłą randką. Siedzieliśmy w ciemniejszych częściach pałacu, Węgrzy co jakiś czas donosili nam jedzenie, a do spania zmyliśmy się już o pierwszej. Nadal nikt nie wiedział, że jestem w ciąży.
Luty był nudny, choć moja ciąża stała się już widoczniejsza i gimnastyka związana z chowaniem jej była świetną zabawą w te zimne dni. Czternastego lutego Łódź zaskoczył mnie randką w teatrze, którego tak bardzo mi brakowało. Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam na jakiejkolwiek sztuce. Wystawiano "Romea i Julię", ale większość sali była bardziej zajęta sobą, niż aktorami. Może to i lepiej? Z moich przebłysków (innych niż zielone oczy Adama) aktorzy byli raczej marni.
W marcu nadeszły roztopy, a ja postanowiłam wyjechać do Młodziejowic, gdzie mieszkała moja mama. Czas mijał nam głównie na wyszywaniu, czytaniu, grze na pianinie i niekończących się dyskusjach o życiu. Dzieliłyśmy się swoimi przemyśleniami odnośnie innych, plotkowałyśmy o innych personifikacjach (w tym o Trzeciej Rzeszy, której sekrety były dość pikantne i niesamowicie zajmujące), czy też po prostu zachwalałyśmy jakieś miejsca na wakacje.
Kwiecień spędziłam już w Warszawie, gdyż nagle nazbierało się bardzo dużo spraw administracyjnych. Na szczęście Grzesiek też był już w miarę inteligentny i bystry, więc niesamowicie wiele pomagał mi w całym bałaganie, a przede wszystkim zajmował się moimi porannymi mdłościami, tuż przed wyjściem do szkoły. Chodził do najlepszej męskiej szkoły średniej w mieście - do Batorego - choć jego oceny wcale nie wskazywały na taki stan rzeczy. Bujał w chmurach i sporcie. Matematyka i fizyka to nie były jego mocne strony, w przeciwieństwie do polskiego, niemieckiego, historii i gimnastyki. Zdobywał w nich same piątki.
W maju poczułam niepokój i rzuciłam wszystkie obowiązki jakie miałam, jadąc do Nieporętu. Spotkałam się tam z moją mamą, która ledwie chodziła. Po krótkiej wymianie spojrzeń - obie wiedziałyśmy.
- Odchodzę córeczko. - uśmiechnęła się słabo.
Był jedenasty maja, trzydziestego piątego roku.
CZYTASZ
Chmury
FanfictionPo burzy zawsze wychodzi słońce, ale czy zawsze? Czasem przecież niebo zabliźnia się chmurami, które długi jeszcze wspominają zadane mu rany. Czy wszystkie rany zostaje wyleczone? Może część z nich zostanie uznana za niegroźne, kryjąc straszliwe zak...