13. Życie

51 9 21
                                    

Dwudziestego drugiego lipca urodziłam zdrowego synka - Radowita. Miał piękne niebieskie oczka - Adama i pulchniutkie policzki - moje. Od razu zaczął płakać, co tylko poniosło wiwat pośród damskich miast i westchnienie ulgi od Adama. Widać stresował się bardziej, niźli ja. Trwała burza, a pioruny waliły po okolicy jak artyleria. Mimo to pogoda wydawała się kojąca.

Oczywiście jeszcze tego samego dnia wszystkie miasta w Polsce zostały poinformowane o dziecku. Przyniosło to ogromną falę wiwatu i przede wszystkim picia. Kiedy następnego dnia zjechały się męskie miasta - wszyscy upili się w trupa, żeby potem chodzić po wsi i krzyczeć "Chłopiec! Urodził się chłopiec!". Potem biedne kobiety musiały chodzić i sprowadzać ich do domu, co nie było łatwym zadaniem.

Nie minęło też wiele, aż dowiedział się świat. Przyszły gratulacje ze wszystkich kontynentów, w wielu językach, a czasem pojawiały się także tłumaczenia po polsku. Najdłuższy list napisali Niemcy i Francuzi - Francja wygrała o jedno słowo.

Jednak z chrztem czekaliśmy pół roku, bo odporność, bo zdrowie i takie tam rzeczy związane z narodzinami.

Była piękna, bielutka zima kiedy jechaliśmy samochodem do Kościoła Wszystkich Świętych na placu Grzybowskim w Warszawie. Śnieg założył grube czapy na dachach kamienic, dzieci chętnie biegały po śnieżnych pagórkach, a dozorcy patrzyli w bramach na zaśnieżone ulice, najpewniej przeklinając nadchodzącą pracę.

W świątyni było bardzo tłoczno i panował duży gwar. Jednak kiedy tylko przechodziłam w długim białym płaszczu obok gości, przez alejkę - ci kłaniali się z szacunkiem i witali serdecznie. Również odpowiadałam miłym słowem, aż wreszcie zasiadłam z przodu wraz z Adamem. Wszystko poszło szybko i sprawnie, bez zbędnych komplikacji, a Radowit nawet się nie obudził. Potem - zgodnie z niepisaną tradycją - zaczęło się pijaństwo, którym jednak zajmowali się mężczyźni. Kobiety usiadły z dziećmi (większość z nas już je miała) w bardziej ustronnej sali i zachwycały się dzieckiem, wychwalając oczy, uszy, nosek i małe blond loczki.

- A jak poród? - spytała Francja.

Odkąd siedziałyśmy w tym pokoju, nie puściła mojej dłoni choćby na moment, jakby próbowała dotrzeć do najgłębszych sekretów macierzyństwa.

- Dobrze. - zapewniłam. - Przede wszystkim bez komplikacji.

- Piękny chłopiec. - rozmarzyła się Słowaczka. Z tego co wiem, długo starali się już o dziecko z Czechami, ale nie byli w stanie go spłodzić.

Nagle wszedł Warszawa. Ogarniał cały harmider przyjęcia, krążąc pomiędzy kuchnią, a główną salą.

- W porządku? - spytałam z uśmiechem.

- Pan Łódź chciał z panią rozmawiać. - przekazał zwięźle.

- Już idę. - pozbierałam się z miękkiego fotela, biorąc Radowita na ręce.

Zaraz znaleźliśmy się w naprawdę cichym i spokojnym miejscu, porównując z pokojami, gdzie każdy przegadywał siebie nawzajem, śmiał się, śpiewał. Zobaczyłam Adama stojącego w oknie i nerwowo wypalającego papierosa. Czyli coś poważniejszego. Nienawidziłam, kiedy ten palił, a więc robił to albo po kryjomu albo w nerwowej chwili.

- Coś się stało? - spytałam, gdy Warszawa zamknął za mną drzwi, tym bardziej odcinając nas od dźwięków muzyki.

- Martwię się. - nawet nie odwrócił się w moim kierunku.

- Czym?

- Sam nie wiem. Czuję jakiś niepokój w sobie... I nie wiem co o tym myśleć.

- A czujesz to konkretnie w kierunku czegoś, kogoś?

ChmuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz