Dwudziestego drugiego lipca urodziłam zdrowego synka - Radowita. Miał piękne niebieskie oczka - Adama i pulchniutkie policzki - moje. Od razu zaczął płakać, co tylko poniosło wiwat pośród damskich miast i westchnienie ulgi od Adama. Widać stresował się bardziej, niźli ja. Trwała burza, a pioruny waliły po okolicy jak artyleria. Mimo to pogoda wydawała się kojąca.
Oczywiście jeszcze tego samego dnia wszystkie miasta w Polsce zostały poinformowane o dziecku. Przyniosło to ogromną falę wiwatu i przede wszystkim picia. Kiedy następnego dnia zjechały się męskie miasta - wszyscy upili się w trupa, żeby potem chodzić po wsi i krzyczeć "Chłopiec! Urodził się chłopiec!". Potem biedne kobiety musiały chodzić i sprowadzać ich do domu, co nie było łatwym zadaniem.
Nie minęło też wiele, aż dowiedział się świat. Przyszły gratulacje ze wszystkich kontynentów, w wielu językach, a czasem pojawiały się także tłumaczenia po polsku. Najdłuższy list napisali Niemcy i Francuzi - Francja wygrała o jedno słowo.
Jednak z chrztem czekaliśmy pół roku, bo odporność, bo zdrowie i takie tam rzeczy związane z narodzinami.
Była piękna, bielutka zima kiedy jechaliśmy samochodem do Kościoła Wszystkich Świętych na placu Grzybowskim w Warszawie. Śnieg założył grube czapy na dachach kamienic, dzieci chętnie biegały po śnieżnych pagórkach, a dozorcy patrzyli w bramach na zaśnieżone ulice, najpewniej przeklinając nadchodzącą pracę.
W świątyni było bardzo tłoczno i panował duży gwar. Jednak kiedy tylko przechodziłam w długim białym płaszczu obok gości, przez alejkę - ci kłaniali się z szacunkiem i witali serdecznie. Również odpowiadałam miłym słowem, aż wreszcie zasiadłam z przodu wraz z Adamem. Wszystko poszło szybko i sprawnie, bez zbędnych komplikacji, a Radowit nawet się nie obudził. Potem - zgodnie z niepisaną tradycją - zaczęło się pijaństwo, którym jednak zajmowali się mężczyźni. Kobiety usiadły z dziećmi (większość z nas już je miała) w bardziej ustronnej sali i zachwycały się dzieckiem, wychwalając oczy, uszy, nosek i małe blond loczki.
- A jak poród? - spytała Francja.
Odkąd siedziałyśmy w tym pokoju, nie puściła mojej dłoni choćby na moment, jakby próbowała dotrzeć do najgłębszych sekretów macierzyństwa.
- Dobrze. - zapewniłam. - Przede wszystkim bez komplikacji.
- Piękny chłopiec. - rozmarzyła się Słowaczka. Z tego co wiem, długo starali się już o dziecko z Czechami, ale nie byli w stanie go spłodzić.
Nagle wszedł Warszawa. Ogarniał cały harmider przyjęcia, krążąc pomiędzy kuchnią, a główną salą.
- W porządku? - spytałam z uśmiechem.
- Pan Łódź chciał z panią rozmawiać. - przekazał zwięźle.
- Już idę. - pozbierałam się z miękkiego fotela, biorąc Radowita na ręce.
Zaraz znaleźliśmy się w naprawdę cichym i spokojnym miejscu, porównując z pokojami, gdzie każdy przegadywał siebie nawzajem, śmiał się, śpiewał. Zobaczyłam Adama stojącego w oknie i nerwowo wypalającego papierosa. Czyli coś poważniejszego. Nienawidziłam, kiedy ten palił, a więc robił to albo po kryjomu albo w nerwowej chwili.
- Coś się stało? - spytałam, gdy Warszawa zamknął za mną drzwi, tym bardziej odcinając nas od dźwięków muzyki.
- Martwię się. - nawet nie odwrócił się w moim kierunku.
- Czym?
- Sam nie wiem. Czuję jakiś niepokój w sobie... I nie wiem co o tym myśleć.
- A czujesz to konkretnie w kierunku czegoś, kogoś?
CZYTASZ
Chmury
FanfictionPo burzy zawsze wychodzi słońce, ale czy zawsze? Czasem przecież niebo zabliźnia się chmurami, które długi jeszcze wspominają zadane mu rany. Czy wszystkie rany zostaje wyleczone? Może część z nich zostanie uznana za niegroźne, kryjąc straszliwe zak...