14. Góry

62 8 21
                                    

W trzydziestym pierwszym w Hiszpanii obalono monarchię, ustanawiając republikę, a w czerwcu pięć lat później, podczas wyborów parlamentarnych, zwyciężył Front Ludowy. Nowa władza miała w swoich postulatach reformę rolniczą i ograniczenie Kościoła w życiu społecznym, co ani mi, ani pozostałej chrześcijańskiej części Europy się nie spodobało, ale cóż mogliśmy zrobić. Już w lipcu zbuntowała się część wojsk pod przewodnictwem generała Franco, którzy popierali faszystów i monarchię katolicką, a co za tym idzie - Hiszpania pogrążyła się w wojnie domowej.

Zarówno Rosjanie, jak i Niemcy wysyłali tam swoją broń, testując ją równocześnie za pomocą oddziałów, które w ich mniemaniu "i tak poszłyby na śmierć". Brutalne, ale rację mieli.

W tym samym roku do Nadrenii wkroczyły oddziały Wermachtu, a co za tym idzie - Hitler otrzymał całkowitą władzę nad Niemcami i ponownie na jego drodze nie stanął nawet cień państwa. Przestało mi się to podobać, ale nie mogłam się zbyt przejmować - karmiłam piersią i naprawdę wiele zależało teraz od mojego zdrowia. Dlatego polityką zagraniczną zajął się głównie Łódź, a u jego boku Warszawa i Kraków, którzy mieli już po osiemnaście lat i zaraz kończyli szkoły średnie.

Mimo to czytałam gazety i dowiedziałam się o podpisaniu paktu antykominterowskiego, który od teraz zrzeszał Japonię, Niemcy i Włochy, a więc powstała oś Berlin-Rzym-Tokio. Jak głosiły ich postanowienia (opisane dość pobieżnie) mieli działać przeciw międzynarodowemu komunizmowi, co - nie ukrywam - było dość obraźliwe w stosunku do mnie, patrząc na fakt, że wojna polsko-bolszewicka zabiła około sześćdziesiąt tysięcy polskich żołnierzy i co najmniej dziesięć tysięcy cywili.

Rok później Japonia znów zaatakowała Chiny, wykraczając poza Cesarstwo Mandżurii (ustanowione z rąk Japończyków), jednak gazety w większości milczały o tym co się tam dzieje, więc założyłam, że jest to kolejny mały konflikt.

Na drugie urodziny Radowita pojechałam do Zakopanego, zważywszy, że raczej rzadko utrzymywałam z nim kontakty i będzie to dobry moment, aby poprawić nasze stosunki. Najpierw przyjechałam pociągiem do Nowego Targu, a potem stamtąd przejechałam większość drogi samochodem. Kiedy jednak stało się to niemożliwe, przesiadłam się do bryczki, którą pojechałam w góry, aż wreszcie zatrzymałam się przed pięknym domem górskim. Widać było, że nie należy do pierwszego lepszego górala, ale do kogoś ważnego.

Podeszłam do drzwi, pukając w nie, a zaraz w nich stanął mężczyzna w stroju góralskim, który zdecydowanie nie spodziewał się tego dnia gości. Jego twarz była podzielona na niebieski (od góry) i biały (u dołu), który tworzył swego rodzaju góry, a na jednym z białych szczytów znajdował się krzyż przecięty skrzyżowanymi kluczami. Z resztą ten sam krzyż stał na jednym ze szczytów kilka kilometrów od nas, błyszcząc dumnie w słońcu.

- Dzień dobry... - powiedział niepewnie. - Pani Kaźnieńska?

- Nie poznaje mnie pan, panie Łowcowski? - zaśmiałam się.

- Oczywiście, że poznaję, ale... Nie spodziewałem się pani tutaj, zwłaszcza z synem. - przyznał. - Muszę iść na halę. Mogłaby pani zostać w domu sama? Przepraszam, ale obowiązki wzywają.

- Ależ żaden problem, proszę iść. - uśmiechnęłam się.

- Pokażę pani pokój. - wpuścił mnie do środka.

Naprędce zaprowadził mnie do długiego korytarza, aż wreszcie zatrzymał się pod jednymi drzwiami, otwierając je.

- Oto pani pokój, proszę się rozgościć, wrócę pod wieczór. Przepraszam jeszcze raz. - niemal wybiegł z domu.

Widziałam go jeszcze przez okno jak biegnie. Nie dziwię się - zajęłam mu pięć minut cennego czasu. Ruszyłam z walizką do pokoju (wcześniej zostawiłam ją w wejściu) i wraz z Radowitem zamknęliśmy się w środku. Sypialnia nie była ani mała, ani duża. Miała ściany z drewnianych żerdzi, które cały czas pachniały lasem, szerokie łóżko pośrodku z białą, wykrochmaloną pościelą i małe okienko nad nim zakryte ledwie delikatną koronkową firanką. Ułożyłam synka na jednej z komód, która była wyjątkowo szeroka. Rozłożyłam tam koce, zwijając je na rantach, przez co utworzyła się swego rodzaju kołyska. Chłopczyk i tak spał już odkąd wjechaliśmy na Krupówki, a więc nie musiałam się jeszcze martwić o to, że zaraz obudzi się, domagając się jedzenia.

ChmuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz