49. You are cursed!

355 15 3
                                    

Biblioteka w Ministerstwie Magii była moim ulubionym miejscem na ziemi, ponieważ tu spędzałam jak najwiecej swojego czasu, jednak dziś, zdecydowanie nie mogłam powiedzieć, iż czułam się dobrze w tym miejscu. Nieustannie kartkowałam podręczniki, starając się znaleść jakiekolwiek informacje o Insygniach Śmierci. I chociaż, wydawało by się, że jedną z opcji jest zapytać o to Draco—nie mogłam. Nie dlatego, że uważałam, iż było to nie na miejscu, a dlatego, że nie było go w rezydencji od tygodnia. Nie dostałam od niego ani jednego listu, co dało mi do zrozumienia abym nie pisała i ja, z uwagi na to iż może mieć wiele na głowię. Narcyza milczała, a biblioteka w Malfoy Manor, o dziwo, nie zawierała ksiąg na temat Insygni Śmierci, co bardzo mnie ciekawiło, a jednocześnie budziło wiele skrajnych emocji, jednak tak samo jak w przypadku Draco, nie chciałam pytać o to Narcyzy, ponieważ czułam, iż może nie być ze mną do końca szczera.

Draco nic wcześniej nie wspominał mi, na temat tych całych Insygni, dlatego moja ciekawość rosła z każdym kolejnym dniem, odkąd Harry Potter zawitał w progi naszej rezydencji, a było to niemalże tydzień temu. Właśnie od tamtego dnia Draco wraz z Lucjuszem, zniknęli między czarnymi pelerynami, wybierając się do Szwajcarii. Podejrzewałam, iż chodziło o sojusze, dla Czarnego Pana, które musieli zawiązać jego najlepsi dyplomaci.

— Cholera, jak to możliwe, że wszędzie jest pusto?—westchnęłam zła.

Glenn przesunął się obok mojego stanowiska i przejechał wzrokiem po literaturze, którą przeglądałam. Uśmiechnęłam się w jego stronę nieśmiało, ponieważ nie byłam w stanie odczytać jakie ma zdanie na mój temat. Zawsze był tajemniczy i cichy, jednak uważałam, iż jego obecność, tuż nad moją głową— zdecydowanie nie zwiastowała nic dobrego. Zazwyczaj usuwał się w kąt, nie ingerował w to, po co przybywają tu śmierciożercy i jaką literaturę wybierają, natomiast w moim przypadku, jak zwykle było inaczej.

— Czy potrzebujesz czego?—spytałam uprzejmie.

Strażnik zerknął na mnie, a potem znów na stos ksiąg tuż pod moim nosem, jednak na jego twarzy nie prezentowały się żadne emocje, a jego oczy były całkowicie puste.

— Nie, Pani. Wybacz za zmącenie Ci spokoju.—powiedział ponuro.

Machnęłam ręka.

Głos mężczyzny brzmiał jakby wyszedł prosto z piekieł, gdy zarzucił na swoją czuprynę, czarną pelerynę i usunął się w cień, dalej doglądając porządku w bibliotece, gdy reszta śmierciożerców, pracujących w Ministerstwie mijała się w drzwiach.

Dzisiejszy dzień był naprawdę zapracowany, ponieważ był poniedziałkiem, i nie był to spowodowane nieobecnością większości zwolenników Czarnego Pana, którzy wyruszyli dobijać interesów z podejrzanymi personami, ale z uwagi na to jak prężniej musiał pracować system Czarnego Pana i jak bardzo zwiększono obronę. Departament Bezpieczeństwa z pewnością miał pełen ręce roboty, czego nie zazdrościłam Carly, która miała bardzo mało czasu i dla mnie i dla Blaisa. Wymieniałyśmy dużo korespondencji na codzień, a dodatkowo spotykałyśmy na przerwę obiadową, gdy tylko mogłam, jednak obie, straciłyśmy w oczach ten blask, który towarzyszył nam w Hogwarcie.

— Kolejna, nic nie wznosząca księga.—powiedziałam.

Gdy miałam w planach zbierać się do wyjścia, nad moja głową rozbłysła biała kula światła, coś na wzór posłańca pocztowego. Przed mój nos aportowała się fotografia, która była w pewny sposób zniszczona? Jakby spalona. Gdy sięgnęłam po zdjęcie, zobaczyłam portret mojego przodka, którym był Siles Greengrass. Jego wizerunek został zbezczeszczony, a w miejscu, gdzie powinna widnieć bystra para oczu, zobaczyłam jedynie białe linię, jakby ktoś w pośpiechu, pragnął zamazać oceniający wzrok mojego przodka, chcąc tym samym ująć mojemu rodowi resztki szacunku. W miejscu, gdzie mój wzrok powinien napotkać jego, widniał napisał, który sprawił, iż moje serce przestało bić, a oddech ugrzązł mi w gardle.

Bound to fall in love| D. MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz