Epilog

56 8 11
                                    

Jeszcze na początku kwietnia faszystowskie Włochy zaatakowały Królestwo Albanii, a ich inwazja nie trwała dłużej niż tydzień, kiedy Albańczycy po prostu się poddali. Wtedy papież wygłosił swój sprzeciw co do totalitaryzmu włoskiego, który jednak odbił się pustym echem w kraju.

W ogóle od stycznia trzydziestego ósmego czytałam gazety niemal nałogowo. Z prawej, z lewej, zagraniczne, propagandowe, anty-sanacyjne. Wszystkie. Co było z resztą niezbyt dobre, bo często produkowałam za małą ilość pokarmu dla Radzia ze względu na ciągły stres. Nic dziwnego, że coraz szybciej zaczęłam go odstawiać.

Na sam koniec kwietnia, Trzecia Rzesza wypowiedziała mi deklarację o niestosowaniu przemocy, oskarżając mnie, Wielką Brytanię i Francję o agresywne zachowanie. Mało mnie szlag nie trafił, ale zachowałam to dla siebie, trzymając zimną twarz w polityce.

Moje umiejętności czytania w myślach znacząco się poprawiły, a i o moich "narodowych" nie zapomniałam, rozszerzając je o umiejętności Słowacji - pobieranie składników takich jak woda, czy węgiel niemalże z powietrza. Wymagało to ode mnie ogromnego pokładu skupienia, ale byłam w stanie zebrać kawałek węgla wielkości paznokcia (co było ogromnym osiągnięciem) i szklankę wody. Potrzebowałam do tego jednak obecności przynajmniej trzech miast.

Co do syna - Radowit nauczył się już wspinać, przez co stał się aż nazbyt ruchliwy, wiecznie uciekając mi na spacerach, w szczególności na drzewa. Wyrobiłam sobie przy tym znaczącą kondycję, bo maluch zaczynał płakać, kiedy tylko podnosiłam go z ziemi i próbowałam wsadzić do wózka. Ceni sobie też pływanie i właśnie teraz, w cieplejsze miesiące pozwalamy sobie na coraz częstsze wyjazdy na kąpielisko nad Wisłą wraz z Łodzią, który teraz spędzał wakacje w Warszawie, żeby być przy mnie częściej. Spędziliśmy kilka upojnych nocy, które były mi potrzebne jak powietrze. Odżyłam i przez ten krótki miesiąc lata przestałam żyć tylko problemami w polityce.

Na początku sierpnia przyjechał Węgry. Pojechaliśmy wtedy do Nieporętu, aby na ten krótki moment ukryć się przed oczami osób postronnych i spędzić kilka przyjemnych nocy. Było przyjemnie. Kilka razy wykąpaliśmy się nago w jeziorze, zjedliśmy wspólne obiady na pikniku i spędziliśmy nasze urlopy w najlepszy możliwy sposób.

- Węgry?... - mężczyzna mruknął pytająco. - Kochasz mnie?

- Nad życie, Polsko. - powiedział bez zawahania.

Była piękna noc. Absolutnie bez chmur, księżyc w nowiu i tylko gwiazdy wpatrywały się w nas swoimi błyszczącymi oczami. Leżeliśmy na kocu, patrząc na nie uważnie i tylko czasem któreś z nas się odezwało.

- Zrobisz dla mnie wszystko?

- Choćbym miał pójść na koniec świata i szukać kwiatu paproci, o którym tyle mi mówiłaś. - przeczesał moje włosy palcami.

- Węgry?... - wydał krótki pomruk, dając do zrozumienia, że słucha. - Boję się...

- Wiem, Woju... Ale na razie trzeba się cieszyć tym co się ma. Tą wolnością. I przede wszystkim: nie tracić nadziei pod żadnym pozorem.

Znów zamilkliśmy, wpatrując się w powoli sunące malutkie chmurki. Zawiał chłodniejszy wiatr, zwiastujący nadejście jesieni. Przez chwilę ogarnął mnie spokój. Spokój chwili, który zaraz się zachwiał przez myśli wybiegające nazbyt w przód.

- Co z Istvánem? - zmieniłam temat.

- Co ma być? Ma jedenaście lat, uczy się nie najgorzej, choć zawsze mogło być lepiej. - tu zaśmiał się krótko. - A Warszawa? Jak jego matura? W tym roku pisał, prawda?

- Zgadza się. Dobrze, miał naprawdę dobre wyniki, wszystkie powyżej osiemdziesięciu procent. Powiem ci, że naprawdę bystry chłopak z niego jest. - uśmiechnęłam się słabo.

ChmuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz