W dniach ostatnich...

6 1 0
                                    


W samochodowym radiu grał zespół Lipps, kawałek Funky Town. Zmęczeni wsłuchiwali się w każdy kolejny refren, próbując powtarzać anglojęzyczne, rytmiczne dźwięki. Nie odróżniając słowa od słowa, tworzyli nowy, polski dialekt. W krajowych stacjach rzadko zdarzała się taka muzyka. Świtało, słońce biło prosto w przednią szybę szarej, lekko zardzewiałej syreny. Gubili już zasięg niemieckich stacji radiowych. Zgrzyty i szumy. Młoda blondynka operowała pokrętłem muzycznego sprzętu raz w lewo, raz w prawo, po długim pisku znalazła sygnał.

- Program Czwarty Polskiego Radia, zapraszamy na pogodę.

- A potem na propagandę - dodał Adam i nerwowym ruchem dłoni wyłączył radio.

Ewa zauważyła krew na kłykciach i siniaki na palcach na wzór kastetu. Buzowała adrenalina, ich źrenice wciąż były rozszerzone, a w kieszeniach grube pliki niemieckich marek. Uchylił korbką szybę, odpalił papierosa, spojrzał na żonę. Prowadziła, bacznie obserwowała samochody i pobocza, wypatrywała policyjnych radiowozów i oznak tajniaków.

- Już niedługo dom - powiedział.

- Wiem.

Przy szeroko rozwartych powiekach i źrenicach naciągnęła na twarz nieszczery uśmiech. Niepokojąca mimika.

Jechali szybko dziurawą drogą okrytą cieniem gęstych drzew, barwiącym wszystko na ciemnozielono. Znacznie za szybko. Dojechali do małej, przygranicznej wsi. Syrena kilka razy głośno opadała na starych amortyzatorach i w końcu pokonała kocie łby. Minęli rozpadający się kościół, drewniany przystanek autobusowy i plac zabaw. Kobieta zredukowała bieg do drugiego i powoli przejechała przez głębokie błoto na podwórzu. Zaparkowała między kurnikiem a chlewem. Siedzieli tak w ciszy. W końcu sięgnęła pod siedzenie i chwyciła po rulony banknotów. Mąż wydobył kolejne ze skrytek wybitych w drzwiach.

- Po południu pojadę do Olka wymienić - oznajmiła i owinęła je reklamówką.

- Eeee, kantuje. Czekaj, znalazłem nowego. Zapowiedzą nas, ale nie wiem, czy się zainteresuje za takie kwoty...

Spojrzała na plastikowy zegarek: szósta trzydzieści - zdąży jeszcze nakarmić konie i ptaki. Reklamówkę z pieniędzmi zahaczyła o stanik i schowała pod wielki sweter. Podeszła do kurnika obok, chwyciła za zasuwę zmurszałych drzwi i wypuściła kilkanaście kur i koguta, potem gęsi. Otworzyła zagrodę, rozlała po poidłach deszczówkę z wiadra, rozsypała ziarno i przygotowane przez babcię resztki z obiadu. Teraz do stajni.

- Nie zdążysz do pracy - powiedziała, chwytając męża za rękę, w której trzymał papierosa. - Idź, zmyj tę krew - dodała.

Kiwnął głową.

Nasypała koniom świeżej słomy. Pieniądze zaniosła do domu, w zabłoconych butach przeszła przez zadymiony ganek i kuchnię prosto do pokoju. Nienawidzi tego zapachu. Dzieci spały na piętrowym łóżku przy drzwiach - syn razem z wielkim rudym kotem na brzuchu. Schowała pakunek pod zarwany tapczan, głęboko pod koce, do starych kartonów, obok pozostałych wypchanych pieniędzmi siatek.

- Wstawajcie... czas do przedszkola - wyszeptała, głaszcząc blond włosy córki.

- Mamooo... jeszcze nieee... pięć minut... - wymamrotała przez sen mała Jula.

- Wstawać, kołdry pozabieram! Kot na zewnątrz! Zaraz mi coś tu osika po całej nocy. Robię śniadanie, za dwadzieścia minut macie być gotowi do wyjścia.

Odsłoniła zasłony. Niezadowolony Akcydent zeskoczył na podłogę. Przeciągnął się w przód i tył. Dopiero teraz spostrzegła błoto na dywanie wokół.

ApostatkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz