I. Nie zabijaj

2 0 0
                                    


Następnego dnia, jak każdego ranka, Sydlikowa oporządzała konie. Na taczkę władowała świeże siano. Rozłożyła je w korycie, do drugiego nalała wody. Starannie wyszczotkowała Budrysa. Gorącokrwisty wałach dumnie prężył kark. Założyła uprzęż jemu i jego matce. Poprowadziła je razem na padok, mijając kałuże zaschniętej krwi. Za widły i znów do stajni. Załadowała obornik na taczkę. Kogut zapiał krótko. I po chwili raz jeszcze.

– A ten znowu zaspał. – Zaśmiała się.

W domu rozchodził się zapach skwarków i surowego mięsa. Babcia z prababcią nacierały solą podroby i układały je kolejno w wielkich miednicach. Dzieci oglądały poranną powtórkę japońskich kreskówek. Telewizor śnieżył i mrugał, ale nie odrywały od niego oczu.

– Dzieciaki! Mózg smażymy! Jeśli go zjecie, to będziecie bardzo mądre! – zapewniła babcia.

Dawid przybiegł, spojrzał na skwierczące na patelni fałdy, skrzywił się i uciekł do pokoju.

Matka ponagliła Ewę, wskazując stół, gdzie leżała hałda świńskiego mięsa:

– Nie stój na środku jak ten czwartek. Natrzyj szynki. Ojciec napali w wędzarni.

Ewa rozzłościła się.

– Jeszcze nie napalił?!

– Chrapie pijany. Twój Adam nie lepszy – zauważyła prababcia i pokręciła głową z dezaprobatą. – Krwi nie nazbierali, kaszanki nie zrobią... – powiedziała, ciskając kawałem polędwicy w pończochę, którą następnie zaczepiła na metalowym haku.

– Ewa, rajstopy jakieś masz? Stare? Pończochy? Tych nie starczy – stwierdziła matka.

– Poszukam.

Umyła ręce i wyszła. Zastała Adama w kuchni, gdy rozpalał w piecu. Użył do tego jej religijnej gazetki. Przemilczała. Podeszła do okna.

– Ależ leje...

– Chociaż zmyje krew – powiedział. – Chodź, zaprowadzimy konie.

– Już, tylko zaniosę matce rajstopy, chcą do wędzenia.

Po ulewie dzieci ubrały kalosze i wybiegły na dwór. Dziewczynka ukucnęła przed drzwiami do chlewu i uniosła gumoleum. Paluszkami wygrzebywała z ziemi wyginające się dżdżownice, które następnie wkładała do słoika. Usłyszała ciche popiskiwania wydostające się gdzieś z wnętrza chlewów.

– Słyszysz? Jak małe myszki albo... małe kotki – wyszeptała.

Wrzuciła robaki z powrotem pod linoleum i razem z bratem wyruszyli na poszukiwania.

W środku jak zawsze pachniało ciepłym śrutem i gotowanymi ziemniakami. Wchodzili po kolei do wybetonowanych pomieszczeń. Głośne chrząkania trzody znacznie utrudniały zadanie.

– Tutaj są! Tutaj! – wykrzyczał mały Dawidek, skacząc w miejscu z ekscytacji.

– Raz, dwa, trzy... – liczyła Jula.

– Sześć! Sześć kotków! – przerwał jej chłopiec.

Ruda matka leżała na boku, część kociąt piło, a inne bezskutecznie poszukiwały sutków. Dzieci zdjęły kalosze i usiadły w sianie. Głaskały i przystawiały ślepe kocięta.

– Hej, ty! No tutaj, tutaj jest cycek. No pij! – złościł się malec i niestrudzenie manewrował kocim pyszczkiem.

– Jeden jest cały rudy z białą plamką na nosku, dwa rude ze skarpetkami i trzy rude ze skarpetkami i krawatami! – Jula opisywała i głaskała każdego po kolei, każdego tyle samo razy, żeby na pewno żadnemu nie zrobiło się smutno.

ApostatkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz