Życie w niewielkiej włoskiej wiosce Castelmoli toczyło się powoli, można by rzec, że czas się w niej zatrzymał. Jednak nie dla małego chłopca którym wtedy byłem. Jadąc samochodem widziałem kolejne przemijające drzewa i wtedy pierwszy raz pomyślałem, że czas tak naprawdę nieubłaganie pędzi. Kiedy jednak zobaczyłem stado biegnących koni nie byłem w stanie pohamować swojego dziecięcego entuzjazmu. Od razu chciałem podzielić się swoją radością ze starszym bratem, ale kiedy spojrzałem na siedzenie które wcześniej zajmował, jego już tam nie było. Poczułem jak rozbrzmiewa we mnie złość, doskonale wiedziałem, że mój brat znowu się wygłupia. Do tej pory nie wiem dlaczego mnie to tak zdenerwowało. Przecież robił to już tysiące razy, jednak tym razem było jakoś inaczej. Może dlatego, że zawsze czułem się od niego gorszy ze względu na brak patrona. Chciałem być tak samo kochany jak i on, jednak przez nieposiadanie żadnej z mocy mogłem jedynie stać w jego cieniu. Od najmłodszych lat udowadniano mi, że nie jestem wart równie dużo co mój starszy brat. Z tego też powodu nie miałem najlepszych relacji z Patrickiem.
- Mamo! Patrick znów wykorzystuje swoją moc do wygłupów. - Oznajmiłem kobiecie która czytała właśnie książkę.
Nasza mama była piękna kobietą o jasnych włosach, jako dziecko ich kolor kojarzył mi się z rosnącym zbożem dopiero gdy zacząłem dorastać zrozumiałem, że są bardziej jak piasek co idealnie komponowało się z jej oczami które były w kolorze oceanu. Tą urodę odziedziczył po niej Patrick. Może dlatego od zawsze był jej ulubieńcem? Ja natomiast wyglądałem identycznie jak ojciec, brązowe włosy przypominające kolorem korę dębu i równie brązowe oczy. Niestety moje oczy nie były tak pochłaniające jak te mojej mamy. W takie oczy nie patrzysz się godzinami myśląc, że mógłbyś w nich zatonąć.
-Patricku proszę cię nie drażnij Maximiliana - powiedziała kobieta nawet na chwilę nie odrywając wzroku od książki.
- Nie moja wina, że Max jest gorszy bo nie otrzymał swojego patrona! - odpowiedział starszy z braci
W tamtej chwili poczułem jak mimowolnie łzy napływają mi do oczu, przeniosłem wzrok na mojego ojca licząc na jakąkolwiek jego reakcje, ale już wtedy byłem pewny, że żadnej nie otrzymam. Moi rodzice mieli całkowicie inne charaktery, mimo, że oboje podchodzili do mnie z zobojętnieniem to matka miała w sobie chociaż na tyle odwagi by tą obojętność mi pokazać. Ojciec natomiast był tchórzem, bo za takich uważałem wtedy ludzi którzy skrywali przed światem swoje emocje. Jego wyraz twarzy zawsze był taki sam i może dlatego też tak bardzo chciałem wiedzieć co kryje się w jego głowie i duszy.
Czując brak jakiejkolwiek reakcji z ich strony, chciałem wykrzyczeć im wszystko co myślę. O tym jak od samego początku mnie wyniszczają, o tym że jestem równie wartościowy co i Patrick i o tym jak bardzo boli mnie fakt, że mimo tego wszystkiego nie potrafię ich znienawidzić.
Nawet nie zauważyłem kiedy nasza podróż dobiegła końca, a cała rodzina wychodziła właśnie z samochodu. Widząc ich uśmiechnięte twarze, (poza miną ojca, która zawsze była jednakowa) coś we mnie pękło. Spojrzałem jak właśnie wchodzą do domu jakgdyby przed chwilą nic się nie wydarzyło, jakby moje łzy nic dla nich nie znaczyły. Stojąc nieruchomo czułem jak rodzi się we mnie złość i smutek, aż w końcu po chwili też obojętność, ta którą tak nienawidziłem. Słowa jakby same zaczynały wychodzić z moich ust, nieprzemyślanie zacząłem krzyczeć.
- Naprawdę tylko tyle dla was znaczę?! Nienawidzę was wszystkich!
- Nie przeżywaj - odpowiedział mi Patrick, jego słowa brzmiały beznamiętnie, zapewne próbował mi pokazać jak bardzo obojętne są dla niego moje emocje.
- Cicho bądź! Ciebie nienawidzę najbardziej! - Moje słowa były prawdą, ale tego co miałem za chwilę powiedzieć sam się nie spodziewałem. - Chciałbym abyś wreszcie umarł!
Po tych słowach niekontrolowanie pobiegłem w stronę drzwi wejściowych. Z moich oczu płynęło całe morze łez, aż w końcu dotarło do mnie, że moje uczucia są na nic. Nigdy nikogo nie obchodziło co czuje, myślę. Nigdy nikt nie był na tyle mną zainteresowany by chociażby zapytać czy wszystko u mnie w porządku. Kiedy zrozumiałem ile tak naprawdę znaczę dla tych ludzi poczułem jak serce roztrzaskuje mi się na milion małych kawałków. Chwilę po tym odczułem znowu tą znajomą pustkę, ale tym razem było inaczej, ponieważ teraz przyniosła mi ona niezwykle przyjazne ukojenie. Z moich oczu płynęło coraz mniej łez, aż w końcu nie napłynęła już ani jedna. Wtedy spojrzałem poraz ostatni tego dnia na moją rodzinę. W oczach panowała obojętność, taka sama jaką oni okazywali mi przez lata.
- Teraz wy też dla mnie nic nie znaczycie - powiedziałem jednocześnie czując ulgę. Jakgdyby wszystkie te trzymane w sobie od lat emocje właśnie wypłynęły i miały nigdy już do mnie nie wracać.
Może gdybym tak szybko nie pobiegł w kierunku swojego pokoju, zauważyłbym jak poraz pierwszy w życiu mój starszy brat próbuje mnie przeprosić a po jego oczach spływają słone krople łez. Mógłbym wtedy zrozumieć, że tak naprawdę moje emocje są dla niego ważne, a jego zachowanie wobec mnie było jedynie maską zakładaną od lat.
Tak przez kolejne lata żyłem w niewiedzy co do prawdziwych uczuć Patricka. Czasami odnosiłem wrażenie, że próbuje odbudować naszą relację, ale nigdy nie byłem w stanie wybaczyć mu tego jak sprawił, że znienawidziłem samego siebie. Patrzyłem na niego z pogardą z jaką on w dzieciństwie patrzył na mnie i nawet jeśli zależało mu na uratowaniu naszej relacji, ja nie potrafiłem przestać go nienawidzić.
Rodzice natomiast nic się nie zmienili. Ojciec jak zwykle nie pokazywał po sobie żadnych emocji a wyraz jego twarzy był taki sam jak zawsze, beznamiętny. Czułem za to, że matka z każdym dniem od tamtego wydarzenia nie znosi mnie coraz bardziej. Cały czas chwaliła Patricka, a na mnie nawet nie raczyła spojrzeć. Zapewne za karę postanowiła zapisać mnie do szkoły dla przyziemnych ludzi, co oznaczało tym samym, że będę musiał ukrywać swoją wiedzę na temat niezwykłych mocy oraz patronów. Mimo to odliczałem do dnia w którym rozpocznę szkołę średnią i będę spędzać więcej czasu poza domem którego tak naprawdę nigdy nie mogłem tak nazwać. Jako dziecko marzyłem o domu jako ciepłym miejscu gdzie wszyscy są sobie równi i nawzajem się wspierają oraz kochają. Niestety nie było mi dane zaznać takiej rodzinnej miłości, a dom już na zawsze kojarzył mi się z czymś nieprzyjemnym, szorstkim i bezdusznym.
Dlatego też tak chętnie wybierałem się na spacery do lasu. Będąc samemu pośród drzew czułem się naprawdę wolny i po części zrozumiany. Uwielbiałem spędzać tam całe wieczory, czuć chłodny powiew wiatru i wsłuchiwać się w śpiew pobliskich ptaków. Jednak mimo wszystko nadal moim ulubionym zajęciem było leżenie w ciszy na trawie i wpatrywanie się w gwiazdy. Marzyłem aby całe życie móc tak spędzać czas, samemu. Patrząc na nie, wyobrażałem jak kiedyś ja stanę się jedna z nich, moja gwiazda zapewne byłaby najsłabsza oddalona od całej reszty. Czasami zazdrościłem tym gwiazdom które były obok siebie, tak blisko, że wręcz na siebie nachodziły. Wiedziałem jednak, że moja już na zawsze pozostanie samotna, bez żadnej innej przy jej boku.
CZYTASZ
Patroni
FantasyKilkaset lat temu odnaleziono pierwszą kobietę z patronem, czyli zwierzęciem, którego moc przejęła. Uznano ją za wiedźmę i spalono na stosie. Od tamtego momentu nie pojawiła się żadna osoba posiadająca patrona, a przynajmniej tak twierdzą zwykli lu...