Rozdział czterdziesty drugi

992 116 40
                                    


Leya wprawdzie nie odezwała się więcej na temat przydzielonej jej "ochrony", ale Renzo doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że mogła być to jedynie cisza przed burzą. Minął tydzień odkąd się dowiedziała i ani razu nie poruszyła z nim tego tematu, jakby się z tym pogodziła. To było do niej niepodobne, dlatego podświadomie wyczekiwał jej wybuchu.

Oderwawszy się od myśli o kobiecie, przelotnie spojrzał na ekrany monitorów, przedstawiające obrazy z kamer umieszczonych w kasynie. Dochodziła dwunasta w południe, więc po pomieszczeniach w większości kręcili się ludzie z ekipy sprzątającej.

Ponownie przed oczami stanęła mu postać Leyi. Jej zadziorność, uśmiech, noce pełne żaru i urywanych jęków. Coraz częściej o niej rozmyślał, głowę wypełniały wspomnienia spędzonego z nią czasu, a serce niemal pławiło się w otulającym je cieple. I ten stan już mu nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie. Akceptował go, napawał się nim.

Dźwięk telefonu brutalnie ściągnął go do świata żywych, przez co niespokojnie poruszył się na siedzeniu i odchrząknął.

— Cardino.

— Panie Cardino, znalazłem to, czego pan szukał.

Renzo wstrzymał na moment oddech, po czym ze świstem wypuścił powietrze, nie pozwalając ekscytacji na rozpanoszenie się w głowie.

— Mogę zaszyfrować... — kontynuował.

— Powinienem dotrzeć na miejsce za jakieś cztery godziny — przerwał rozmówcy, spoglądając na zegarek.

— Oczywiście.

Po tonie odpowiedzi, jakiej udzielił mu Draxx, wyczuł, że nie w smak mu było ponowne spotkanie. No cóż, płacił za jego usługi, więc wymagał i to od niego zależało, w jaki sposób przekazywano mu informacje.

Pożegnał się z mężczyzną z chwilą gdy otwierał drzwi biura.

— Coś się dzieje? — Matteo wyrósł tuż przed nim, marszcząc brwi.

— Wycieczka do Dakoty. Weź tylko Simone'a i Iana.

— Już się tym zajmuję.

Kilka godzin później dojeżdżali do obrzeży Venturii, która teraz, w strugach deszczu, wyglądała jak miasto duchów — opustoszałe, szare. Pogoda ich nie rozpieszczała; lało tak mocno, że wycieraczki z ledwością odprowadzały wodę, przez co poruszali się znacznie wolniej niż za pierwszym razem gdy się tutaj zjawili. Matteo jednak prowadził samochód pewnie, skupiając się na drodze. Za nimi podążał jeszcze jeden SUV.

Kiedy wreszcie znaleźli się na miejscu, Renzo nie zwlekał ani chwili i nie bacząc na deszcz, wysiadł z auta. Natychmiast poczuł smagające po odsłoniętej skórze zimne krople, dlatego przyspieszył, aby dotrzeć jak najszybciej do rozpadającej się werandy.

Draxx pojawił się w drzwiach i przywitał ich skinieniem głowy, od razu wystawiając w jego kierunku kiepskiej jakości zdjęcie, na którym widniała twarz kobiety. Dzieciak nie kwapił się, by zaprosić ich do środka, jemu też na tym nie zależało.

— To na pewno Anna Smith? — upewnił się. Patrząc na rozmazane kontury miał co do tego wątpliwości.

— Tak. Adres jest na odwrocie.

Odwrócił fotografię i nie ukrył zdziwienia, gdy okazało się, że żona Costy mieszkała tuż pod jego nosem. W Houston.

Renzo przez chwilę milczał. Wystarczyło mu kilka sekund na uspokojenie galopującego serca, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyraźnie dostrzegł moment, w którym chłopak zbladł, robiąc krok w tył, a gdy zobaczył kopertę odetchnął z ulgą.

Miał ochotę prychnąć na ten przejaw strachu.

— Tak, jak się umawialiśmy. — Przekazał zapłatę i chroniąc zdjęcie za połami marynarki, wrócił do auta, pospiesznie zajmując miejsce pasażera.

Przetarł dłonią mokrą twarz i sięgnął do schowka po chusteczki.

— Kogo możemy tam posłać? — Podał zdjęcie Matteo, wskazał na adres.

Nawet jeżeli przyjaciel, był zaskoczony miejscem pobytu Cataliny nie okazał tego. Twarz niemal wykuta z kamienia nie wyrażała żadnych emocji.

— Wyślę młodego. Niech się sprawdzi.

— Ma wejść do mieszkania i jej pilnować — zaznaczył, na co mężczyzna skinął głową i ruszył.

Renzo jeszcze raz spojrzał na fotografię, po czym przymknął powieki i odchylił głowę. Czuł pod skórą gnieżdżące się tam oczekiwanie. Tak, na tę chwilę czekał długie lata, a świadomość, że byli zaledwie o krok od zdobycia czegoś, na czym najbardziej zależało Coście, prawie rozsadzała mu żyły. Wyobraźnia podsyłała mu obrazy pełne krwi, zadawanego bólu i strachu w oczach. Finezyjne nacięcia na skórze, szczęk narzędzi, które już planował wykorzystać. Wszystko po to, by pomścić rodziców i odzyskać to, co należało się jemu i Santiago.


***

Krążyli już nad Houston, kiedy tchnięty dziwnym przeczuciem sięgnął po telefon. Komórka Leyi była wyłączona, co może nie było niczym nadzwyczajnym, ale zawsze zawierzał swojej intuicji, a ta w tej chwili niesamowicie mocno go uwierała.

Nie namyślał się tylko zadzwonił do Hectora, który odebrał po pierwszym sygnale.

— Gdzie jesteś?

— Pod mieszkaniem panny Smith.

— Wychodziła gdzieś?

— Nie — padła krótka odpowiedź. Zaraz potem dodał: — Ze strzelnicy wróciła prosto do mieszkania.

— Idź na górę i daj ją do telefonu. Będę na linii.

Hector nie odpowiedział, za to on słyszał najpierw trzaśnięcie drzwiami, chwilę później ciężkie kroki na kamiennej posadzce.

Renzo potarł twarz dłonią, wyczuwając pod opuszkami kolący zarost. Cały czas wsłuchiwał się w odgłosy w słuchawce telefonu i coraz bardziej mu się to nie podobało. Leya nie otwierała, chociaż wyraźnie słyszał głośniejsze walenie, którego dopuszczał się jego podwładny.

— Szefie, mogę tam wejść?

Zawahał się na zaledwie ułamek sekundy, bo równie dobrze Leya mogła brać prysznic, a nie zniósłby świadomości, że ktoś inny oglądałby ją nago. Jednak ta myśl była zaledwie mglistym przebłyskiem, na tyle niewyraźnym, że nie powstrzymała go przed wydaniem zgody.

Zaraz też usłyszał słowa, które spowodowały u niego wystrzał adrenaliny.

— Szefie, nie ma jej w mieszkaniu... Do cholery, uciekła nam.

— Kurwa mać!

Najgorsze, że nie mógł nic zrobić, bo był w pieprzonym samolocie!


Twitter: #kolumbijskieREVENGEmm

REVENGE. Kolumbijskie dziedzictwo #1 (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz