Rozdział 4 - Pomoc

265 15 27
                                    

Tak bardzo nie miałem ochoty wstawać rano. Chciałem się nie obudzić i możliwe, że któregoś dnia tak będzie. Szczerze jeszcze nie myślałem nad tym w jaki sposób mam zamiar zakończyć swoje życie.

Pogoda na zewnątrz znów zrobiła się taka jak prawie zawsze - ponura. Padał deszcz, a nawet mógłbym powiedzieć, że była burza. Nie obchodziło mnie to zbytnio, moja rutyna i tak zawsze wygląda tak samo bez względu na pogodę. Po prostu takie coś potrafiło zniszczyć mój nastrój jeszcze bardziej. Dołowało mnie to. A po wczorajszych sytuacjach nie miałem ani trochę dobrego humoru. Jedyną rzeczą jaka była fajna w tej pogodzie było to, że mogłem ubrać bluzę bez żadnych podejrzeń szczególnie, że miałem świeże rany. Ludzie bardziej zwrócili by uwagę na rany z zaschniętą krwią na wierzchu niż na blizny. Są bardziej widoczne.

Z przyjemnością ubrałem na siebie swoją ulubioną zieloną bluzę patrząc w lustrze jak znikają wszystkie rany które przed chwilą jeszcze widziałem. Zawahałem się jednak przez chwilę i zmieniłem bluzę na czarną, a zieloną włożyłem do plecaka. Wstałem dwie godziny przed moimi lekcjami bo chciałem pojeździć jeszcze na motorze mimo mojego wczorajszego upadku. Potrafiło mnie to uspokoić. A po za tym nie chciałem spotkać rodziców w kuchni.

Przyjrzałem się jeszcze w lustrze swojemu policzkowi. Na szczęście nie wyglądał tak źle jak wczoraj. Teraz wszystko wróciło do normy.

Zarzuciłem plecak na ramię po czym zszedłem na dół dziwiąc się, że w salonie jest zapalone światło. Po chwili ujrzałem tam moją matkę siedzącą na kanapie przy stoliku kawowym i z filiżanką czarnej kawy w ręce.

- Clay? Co ty tu robisz tak wcześnie? - zapytała wyraźnie zaskoczona.

Chciałem nie odpowiadać i po prostu wyjść, ale gdy popatrzyłem na matkę, ona przyglądała mi się z podkrążonymi oczami. Wtedy się zatrzymałem. Wyglądała jakby nie spała całą noc co było całkiem możliwe. Mimo, że nie mam z nią dobrego kontaktu to nigdy nie widziałem żeby piła czarną kawę.

- Jadę się przejechać przed szkołą. - odpowiedziałem obojętnie.

Moja matka podeszła do okna po czym odsunęła żaluzje. Popatrzyła przez chwilę za szybę po czym znów do mnie zagadała.

- Jest burza. Uważaj na siebie. Masz chociaż kaptur w tej bluzie ?

Sięgnąłem rękami do tyłu po czym założyłem kaptur na głowę. Moja matka skinęła głową po czym podeszła trochę bliżej mnie.

- Zjedz coś. Proszę cię.

Zaskoczył mnie jej wręcz błagalny ton głosu. Zatrząsłem się aż z tego powodu, jednak po chwili znów przybrałem poważną minę.

- Zjem w szkole.

Moja matka obróciła się i zniknęła na chwilę z salonu. Po chwili jednak wróciła z talerzem na którym było nałożone spagetti.

- Ugotowałam wczoraj. Zawsze lubiłeś, ale przez ojca nie zdążyłam ci zaproponować. Zjedz proszę.

Westchnąłem, ale rzuciłem plecak na kanapę i sam na niej usiadłem robiąc miejsce też matce. Ona położyła mi talerz na stoliku tak delikatnie, jakbym przez jej jaki kolwiek głośniejszy ruch miał uciec i nie wrócić nigdy więcej. Coś mnie ukuło w sercu gdy widziałem jak ona się stara.

Zacząłem jeść powoli. Siedziałem chyba z pół godziny i jadłem, a i tak nie dokończyłem do końca nie za dużej porcji. Nie mogłem przełknąć nic więcej bo zbierało mnie na wymioty. Moja podświadomość mi mówiła też, że nie mogę zjeść więcej bo zgrubnę i znów będę pośmiewiskiem. Ciekawe czy George nadal by się ze mną wtedy przyjaźnił.

Kiedy ciebie już nie ma [dnf]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz