Rozdział II, część 1

56 7 16
                                    

Krótko o tym, jak zostałam bezdomna

„Nie zna piekło straszliwszej furii nad wściekłość rozgniewanej kobiety."

~ Sherrilyn Kenyon

Po tym jak wyrzucam O'Connolly'ego z mojego domu, opieram się o drzwi i przez chwilę nie mogę się poruszyć. Zastanawiam się nad tym, co przed chwilą od niego usłyszałam. Próbuję to sobie jakoś racjonalnie wytłumaczyć, ale nie mogę tego zrobić. Piekło istnieje, a on jest jego częścią. Dlaczego zgodziłam się mu pomóc? Od początku wiedziałam, że coś jest z nim nie tak, ale brak duszy? Nigdy bym na coś takiego nie wpadła. Nawet moja teoria, że jest aniołem, miała większy sens i byłam skłonna od razu w nią uwierzyć. Ale nie. On nie ma duszy. D u s z y. I tylko ja mogę mu pomóc. To chyba wydaje mi się najbardziej absurdalne z tego wszystkiego. Dobra, no mógł podpisać pakt z diabłem, ale jaka moja w tym rola? Nie słyszałam nigdy w żadnej historii o przypadku przywrócenia duszy. Słyszałam o nekromancji, ale to chyba nie jest to samo. I jak to możliwe, że właśnie ja jestem jedyną osobą, która może mu pomóc?

Nagle ktoś łapie za klamkę i próbuje otworzyć drzwi. Automatycznie się cofam i chwytam najbliżej leżącą rzecz. Wazon może nie jest najlepszą linią obrony, ale to i tak lepsze niż nic. W progu stoi mój brat, a ja z ulgą oddycham. Chociaż nie jestem już sama w domu.

— Co ty robisz z tym wazonem? — pyta ze zmieszanym wyrazem twarzy Leon.

— Wycieram kurze. — Staram się brzmieć poważnie i żeby potwierdzić swoje słowa, przecieram wazon ręką, a następnie go odkładam.

Chwilę przyglądam się Leonowi jak ściąga buty, prawie się przy tym przewracając.

— Piłeś coś? — pytam, by choć na moment zapomnieć o rozmowie z O'Connollym.

— Nie — odpowiada szybko. Za szybko. To oczywiste, że jest zalany w trzy dupy. Pytanie brzmi, gdzie zostawił samochód.

Wzdycham ciężko, widząc go w tak złym stanie, a potem sobie przypominam, że on widział mnie parę razy w podobnym.

— Dobra, chodź księżniczko, trzeba cię położyć do łóżka.

Zarzucam sobie jego rękę przez ramię, a drugą przytrzymuję, żeby się nie przewrócił. Wchodzenie po schodach nigdy nie sprawiało mi takiego problemu jak teraz. Nie tylko nie współpracuje, ale również coś mamrocze pod nosem, tak że ledwo mogę go zrozumieć.

— Pocałowałemgowiesz?

Słowa zlewają się ze sobą, ale to akurat jestem w stanie mniej więcej zrozumieć. Nagle chłopak staje się jeszcze cięższy i potykam się na schodach. Próbuję go podnieść do góry, ale mam wrażenie, że waży tyle, co tonowy kamień, wiec robię krótką przerwę. Leon przymyka oczy i opiera głowę o barierkę.

— Powiedziałżepotrzebujeczasu.

— Arian? — upewniam się.

— Mhm — mruczy, pociągając nosem.

— I to był powód, żeby tak się zapić?

— Mhm.

— Dramatyzujesz. Daj mu chwilę, to pewnie dla niego szok. — Nie wierzę, że to ja muszę odgrywać rolę starszego rodzeństwa. — A teraz podnoś to swoje ciężkie dupsko, nie będziesz zgonował na schodach.

Teraz już trochę łatwiej mi go podnieść do góry, ale kilka ostatnich stopni i tak sprawia mi problem. Znowu coś bełkocze, ale nawet nie próbuję tego zrozumieć, bo równie dobrze mógłby mówić w jakimś języku elfów.

Dziewięć KluczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz