Postawiłam na końcu zdania kropkę, by spoglądali na mnie z uznaniem, chociaż nigdy nie czułam się mądra. Analizowałam ich słodkie, poirytowane twarze, z brakiem jakiejkolwiek wiary w to, że jest dla mnie jeszcze miejsce w ich kruchym, ludzkim życiu. Jak mogłam być na nich zła, skoro sama nie rozumiałam moich wyborów? Wczoraj przecież upiłam się do nieprzytomności, a dziś podpisuje krucjatę.
Zatapiając pierwszą stopę w morskiej, lodowatej wodzie, czułam ból, który spowodowany ranami od wielogodzinnego marszu boso, tym razem koił moją poszarganą świadomość. Nie zważając na sztorm, zagłębiałam się dalej w otchłań, tym samym
zwiedzając odmęty mojego wnętrza. Czułam się tak brudna w środku, pokryta skazą, o której wiedziałam tylko ja, a nie chciałabym.I oto stanęłam pomiędzy macierzystym niebem a ziemią. Wychodząc z wody kierowałam się własnym, mentalnym labiryntem, który teraz doprowadził mnie na sam klif. Decyzja była łatwa, sporządzona w niespełna kilkanaście sekund. To dokonanie tego, na co spisało mnie istnienie było trudne. Dzieliły mnie dwa kroki, pięć oddechów i szesnaście głosów mówiących „może jutro Bóg schodząc na ziemie ześle na nas ukojenie". Nie wierzyłam im. Wiedziałam, że znowu mnie oszukują, nie można im ufać.
Postanowiłam wykonać pierwszy krok w przód. Naliczyłam dwa oddechy i spojrzałam z powrotem przed siebie. Niebo zdążyło się już uspokoić, a pierwsze, ciepłe kolory przecięły horyzont, pozostawiając po sobie nienaganny, zharmonizowany malunek. Wszystko wydawało się takie odpowiednie, na swoim miejscu. Tylko w okręgu, w którym zanurzyłam swoje poszargane ubrania, fale wydawały się być nieco bardziej wzburzone.
„Chciałaś inaczej, to nie twoja wina". Siedemnasty oddech oplótł mój policzek, pozostawiając po sobie wymowny rumieniec.
Mój własny, młodzieńczy głos zabił we mnie jakąkolwiek zdolność do poruszania się.
Od kiedy wyszłam z letniskowego domku, znajdującego się około sześć godzin od mojego aktualnego położenia, myślałam tylko o niej. Bałam się jej, a jednocześnie oddałabym wszystko aby przytulić ją i przeprosić za wszystkie rany, które zadałam sobie samej podczas procesu dojrzewania. Wiem, że by zrozumiała.
Biegnąc, potykałam się o własne poczucie wartości. Nie byłam w stanie odetchnąć na klifie kolejne trzy razy, jak więc mam być w stanie poradzić sobie z tym co powstało na czas mojej nieobecności.
Wszystko przez moją własną, pięcioletnią wersję, która z niewiadomych powodów zawsze zabrania mi choćby muśnięcia mojego najskrytszego marzenia. Na próżno, bo przecież każdy kiedyś będzie w stanie nie tylko je dotknąć, a także w pełni złapać i trzymać ze sobą już do końca.
CZYTASZ
To all my personalities
Teen Fiction„And you could keep praying but nobody's safe from the end Not you, not me, not anyone"