Rozdział 1

146 15 4
                                    

Jak każdej doby, noc podlegała wszelkim stworzeniom, których oczy były w stanie przystosować się do przyćmionej łuny księżyca. Skrzeczenie ptaków było tak samo normalne, jak szmer pazurów na ściółce czy głośny pisk, który wydobywał się z gardzieli pochwyconej ofiary.

Szokującym wydarzeniem – jak na typowy spokój tej pory – był widok przedzierających się przez zarośla saren, a raczej fakt, że ich gonitwa zdawała się być podyktowana strachem o własne życia. Stosunkowo jasne futro stworzeń wybijało się z mroku, a silne racice tratowały runo, płosząc przy tym gryzonie i niszcząc zasadzki mniejszych drapieżników. Ten szaleńczy pęd przykuł uwagę pozostałych istot, które przyglądały się im w zdziwieniu. Podchwyciły jednak prędko wyczuwalne napięcie sporych roślinożerców i kiedy ci zniknęli w chaszczach zapadła pełna oczekiwania cisza. Jedynym dźwiękiem, jaki dało się usłyszeć był delikatny szum liści na wietrze i kroki oddalających się nieco zwierząt, jednak i to zdawało się milknąć z każdą mijającą chwilą.

W porównaniu z tym, jak głośno było jeszcze moment temu, obecny brak dźwięków był wręcz dławiący. Wszystko, co potrafiło myśleć zamarło w oczekiwaniu na sprawcę tego stanu i wlepiało swoje ślepia w wydartą przez sarny ścieżkę.

Nie trzeba było długo czekać, bowiem trzaski formującej się magii były zaledwie nieco cichsze niż niski, zduszony głos potwora. Jednak to zdzieranie liści i łamanie gałęzi były pierwszymi odgłosami, jakie dało się posłyszeć.

– Pierdolony Dust...! – warknął pod swoim nieistniejącym nosem, posyłając przy tym atak kośćmi w pobliskie drzewo. O tyle, o ile większość faktycznie wbiła się w korę, to przynajmniej jedna z nich zaryła w ziemię, o czym świadczył mokry plusk nasiąkniętej po deszczu ściółki. Nie, żeby potwora to obeszło.

Postawny szkielet ponownie przywołał kości, którymi rzucił w bliżej nieokreślonym kierunku, byle z dala od siebie. W normalnych warunkach miałby problemy z używaniem magicznych ataków, jako że większość zasobów potwora była zużywana na utrzymywanie go od zmienienia się w proch, jednak adrenalina, którą napędzała wściekłość wystarczała, aby go zasilać. Nadmiar energii wręcz wylewał się z oczodołu w postaci mocnej poświaty, która skąpała jego czaszkę w krwistej czerwieni, ujawniając przy tym wyróżniający go z tłumu szczegół, jakim była potężna dziura, ziejąca po lewej stronie czaszki od kości czołowej, aż do połowy ciemieniowej.

Rana była na tyle poważna, że już dawno powinien był zginąć, jednak jego nadmierny poziom determinacji, jak i ogrom leczenia, które otrzymał po jej zadaniu wystarczyły, aby utrzymać go przy życiu i przywrócić do stanu względnej świetności. Miało to jednak swój minus, jakim było pozostawienie mu niewielkiego marginesu zużycia magicznej energii i ogromnego apetytu. Dust jednak tak mocno nadszarpnął mu nerwy, że dzisiaj mógł sobie pozwolić na więcej.

– Nie mógł zachowywać się normalnie. – prychnął. – Nie, oczywiście, że nie!

Tym razem kości celowo zostały posłane w ziemię. Mokry chrzęst zdawał się jednak wcale nie poprawiać jego nastroju.

– Musi odpierdalać jakieś chuja warte głodówki! – Zacisnął dłonie w pięści na tyle mocno, że mógł poczuć nieprzyjemny ból w kościach śródręcza. – I po co? Bo mu jakiś jebany głos w tym durnym łbie tak nagadał! – Ostatnie zdanie powiedział starając się naśladować głos rzeczonego potwora, który jednak był sporo wyższy od jego własnego, więc efekt był raczej komiczny.

Spojrzał na własne dłonie. Lekko się trzęsły, a magia, która zastępowała stawy zbladła. Dopiero teraz poczuł, że pot zaczął perlić się na jego kościach.

Przesadził.

– Nawet nie można nabić mu wiedzy do tego durnego łba, bo zaraz stary przyjdzie się burzyć, że mam go pilnować, a nie... Ugh... – warknął pod nosem już trochę spokojniejszy. Wziął dwa głębokie wdechy po czym zmusił się, żeby rozluźnić napięte ścięgna.

Toń [Undertale AU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz