Wiecie co? Mam dość. Autentycznie. Dorosłość ssie. Dorosłość to dno, o głębokości Rowu Mariańskiego, i 10 metrów mułu. Co najmniej 10 metrów...
Noż kur...czaki żółciutkie! Gdy jeszcze jesteśmy małymi srajtkami, z metrowym gilem pod nosem, które ledwo umieją chodzić prosto, to wydaje nam się, że dorosłość to super sprawa! Przynajmniej ja tak miałam... Nie mogłam się doczekać kiedy dorosnę i snułam wielkie plany o tym, co będę wtedy robić. Wreszcie nikt nie będzie mi mówił, co mam zrobić, kiedy iść spać i zmuszać do jedzenia znienawidzonych buraczków jako surówki na obiad. Do dziś nienawidzę surówki z buraczków, serio... Ale nie o tym... Dziś mam 23 lata i wielką ochotę, by kopnąć małą Kingę w dupę, a potem przekonać, że ta cała dorosłość jest, serio, do bani...
Ale poważnie... Taki dorosły ma całą masę problemów. Wiecznie się spieszymy, bo trzeba zrobić to czy tamto. I zawsze się martwimy swoją robotą. Mówię poważnie Kingo z przeszłości... Zrobisz pranie? Martwisz się czy zdąży wyschnąć zanim zacznie padać. Masz dzieci? Martwisz się czy dasz radę je dobrze wychować, czy będziesz miała czym je nakarmić, i w co ubrać, a tak w ogóle to martwisz się o ich bezpieczeństwo, bo przecież tyle się teraz słyszy... Innymi słowy starasz się być dobrą matką i rzadko myślisz o sobie, ale ty to doskonale znasz. Prawda, kilkuletnia Kingo? Przecież uwielbiasz obserwować swoją mamę. Wracając do zmartwień dorosłych... Na szczycie listy leżą RACHUNKI. Prąd, woda, telefon... To wymaga opłat, a przecież trzeba też coś jeść i się w coś ubrać, czyż nie? I tu dochodzimy do kwestii finansowych, a konkretniej: zarabiania pieniędzy, czyli PRACY...
Praca... Mam ochotę ponarzekać i to zrobię. Pracuję, jako sprzedawczyni w Biedronce. Tak, tak... Możecie się śmiać, mam to gdzieś. Serio.
Ogólnie nie narzekam na zarobki, ani atmosferę, która jest wręcz rodzinna. Moją największą bolączką są klienci... Ekhem... NIEKTÓRZY klienci... Większość klientów jest w porządku. Da się z nimi pracować. Pogadają z tobą, są mili, uśmiechną się do ciebie. Mój problem to klienci, którzy zachowują się, jakby nadal obowiązywała zasada "nasz klient - nasz pan". Więc mam dla was wiadomość, która bezpowrotnie zmieni wasze życie... Otóż... Ta zasada przestała obowiązywać jakoś z chwilą, gdy komuna na dobre zniknęła z Polski. Rozczarowałam was? Ojej, jak mi przykro...
Ja wszystko rozumiem, ludzie! Jesteście zmęczeni po pracy, spieszycie się, bo musicie odebrać dziecko z przedszkola, zrobić pranie i ugotować obiad, więc się spieszycie, a każda minuta jest dla was na wagę złota, ale do psiej nędzy! My, sprzedawcy, też jesteśmy TYLKO ludźmi. Tak, jesteśmy ludźmi. Zdziwieni? No, to zdziwię was jeszcze bardziej... My też mamy prawo być zmęczeni, mieć gorszy dzień, dostać migreny, odczuwać przeraźliwy ból zęba, doświadczać problemów osobistych, martwić się czymś, czy zgłodnieć, do cho...chlika jasnego!
Nie jesteśmy robotami, a w ciągu ośmiu godzin pracy przysługuje nam 15 minut przerwy i tylko idiota nie skorzystałby z prawa do zjedzenia drugiego śniadania. Niestety, niektórzy klienci tego nie rozumieją...
Niech ktoś mi wytłumaczy co jest niemiłego w grzecznym i uprzejmym poinformowaniu, że nie mogę otworzyć drugiej kasy, ponieważ koleżanka jest na przerwie, a inne nie mają kasetek, więc nie mogą usiąść na kasę. Co jest w tym niemiłego?! Może to ja jestem głupia, ale serio, nie widzę nic niemiłego w tym stwierdzeniu. A za każdym razem schemat wygląda tak:
-Proszę otworzyć drugą kasę!
-Niestety, nie jest to możliwe, bo koleżanka jest na przerwie.
-A pozostałe panie?! Przecież tyle was się kręci po sklepie! Nie może któraś usiąść na kasę?!
-Pozostałe koleżanki nie mają kasetek, więc nie mogą. Mogą jedynie pomóc przy kasie samoobsługowej.
-Ale pani jest niemiła...

CZYTASZ
Żale, bóle dupy i inne narzekania
Ngẫu nhiênBo wasza Lili czasem ma dość i czas by inni też zrozumieli, że choć staram się jak mogę to jestem tylko człowiekiem...