II.7.

217 40 33
                                    

Ellie zastanowiła się nad pytaniem przyjaciółki, zanim odpowiedziała ostrożnie:

– Zaskoczył mnie, ale to było przyjemne doświadczenie.

– Ale nie miękną ci kolanka?

– Trudno to wyjaśnić, Soph. To jest mega przystojny facet, w dodatku bardzo interesujący. Oczywiście, że na mnie działa fizycznie.

– Ale?

– Nie ma „ale". Po prostu nie znamy się jeszcze za dobrze.

– To ile potrzebujesz randek, żeby pójść z nim do łóżka, zanim ci cipka zarośnie? – spytała Sophie, a Ellie prawie zakrztusiła się śliną.

– Ehe, głupku ty! – prychnęła. – Nie podam ci teraz odpowiedzi. Zobaczymy. A u ciebie jakieś ekscytacje?

– A w życiu! W pracy same sztywniaki. Większy kij w dupie niż ci smutni goście z Cambridge. Ja bym chciała kogoś z klasą, ale i z poczuciem humoru. – Sophie przypomniała Eleanor o niektórych kolegach z tak zwanych dobrych domów, którzy w życiu nie spędzili ani godziny w publicznej placówce. Nieraz nabijała się z nich po zajęciach, naśladując intonację głosu, queens English* i londyński akcent, podejrzewając, że w łóżku są skończonymi nudziarzami.

– Na to ci nic nie poradzę, kochana. Zawsze możesz wrócić do domu. Wybierzesz sobie jakiegoś zabijakę z dzielnicy robotniczej, który zrobi ci od razu trójkę dzieci i będziesz miała tyle seksu, ile ci się zamarzy. Do oporu.

– Jesteś okropna – żachnęła się Sophie. – Ja nie mam nic przeciwko porządnemu chłopakowi, który nie miałby tyle kasy, co ja. O ile seks by był w porządku – dodała zaraz, na co Ellie parsknęła śmiechem.

– Ale twoi rodzice by mieli coś przeciwko. Zresztą, nie dywagujmy, obie doskonale wiemy, że nie zwiążemy się z chłopakiem z dzielnicy robotniczej. To nie przejdzie. Dlatego ja przyjrzę się Chesterowi, a ty rozglądaj się za najmniej sztywnym – oczywiście w tym negatywnym sensie – kolegą-prawnikiem.

– A co będziesz robiła przez całe lato poza randkowaniem? – rozmarzyła się Sophie.

– Po imprezie u Cardwellów pojadę na wieś na jakiś czas.

– Zaraz, zaraz. Jakiej imprezie?

– Rodzice Chestera mają za półtora tygodnia trzydziestą rocznicę ślubu. Idę tam z moimi rodzicami i siostrą.

– Myślisz, że Ches przedstawi cię rodzicom?

– Nie musi. Znam ich od dziecka.

– No ale TAK przedstawi! Jako swoją dziewczynę! – ekscytowała się Sophie.

– Myślę, że na to za wcześnie.

– Dobra, kończę, nudziarzu – zachichotała Soph. – Czekam na relację z randki w piątek. Albo nie – w sobotę.

– Na razie, marzycielko – zaśmiała się Ellie. – Tęsknię.

– Ja też.

– To do usłyszenia.

Eleanor rozłączyła się i spojrzała na wyświetlacz telefonu z podsumowaniem ich rozmowy. Gadała z przyjaciółką ponad pół godziny, ale w tym czasie czuła się tak beztroska, jak już dawno nie była. Pozytywni ludzie nastrajali ją dobrze. Tak się czuła z Sophie, z tatą, ale nie czuła się tak swobodnie w towarzystwie Chestera Cardwella. Może po prostu muszę go lepiej poznać – stwierdziła i wróciła do lektury książki.

Tego wieczoru, jedząc kolację w towarzystwie rodziców i siostry, czuła na sobie badawcze spojrzenia całej trójki. W końcu odezwała się matka:

– Co ma znaczyć ta historia z sukienkami, Eleanor? – spytała.

DZIEWCZYNA Z WYŻSZYCH SFEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz