Rozdział czterdziesty szósty

1K 119 50
                                    


Następny rozdział we wtorek😁❤ Enjoy


Jasna łuna, zwiastująca świt, pojawiła się na niebie, ale Renzo nawet nie odczuł zmęczenia nieprzespaną nocą. Nie fizycznego. Psychicznie natomiast był rozjebany jak nigdy. W życiu by się nie spodziewał, że sprawy potoczą się w takim kierunku, że tak się spierdolą. To wszystko zaczęło przypominać najgorszy z koszmarów, a on najbardziej pragnął się z niego wybudzić.

Przejechał dłonią po twarzy i spojrzał na Leyę, śpiącą w jego ramionach. Wtulała się ufnie, od czasu do czasu wzdychając przez sen. Nie zawahał się, tylko objął ją mocniej i upajał się zapachem jej ciała. Potrzebował tego chwilowego ukojenia jak jeszcze nigdy.

Niecałą godzinę przeleżał w takiej pozycji, mając ją blisko siebie, gdy budzik na nocnej szafce wydał z siebie uporczywy dźwięk, na który się skrzywił, zaraz potem ciężko westchnął. Wtedy też Leya sięgnęła do niego i dźwięk ustał.

— Długo nie śpisz? — wychrypiała.

Jej głos o poranku był równie podniecający jak jęki wydawane przez nią podczas szczytowania, przez co poczuł przyjemne dreszcze spływające wzdłuż kręgosłupa. Zignorował je jednak.

— Obudziłem się chwilę przed tobą — skłamał.

Nie chciał obarczać jej tym, co działo się w jego głowie. Za dużo tego było. Poza tym musiał najpierw zastanowić się, co robić dalej.

— Muszę wstać — wysypała, podnosząc głowę.

Wpatrywał się teraz w jej twarz. Tuż przy wardze znajdowała się niewielka rana, a skóra wokół niej przybrała fioletowawy odcień. Zacisnął pięść, bo domyślał się, że siniak przy żebrach będzie tego samego koloru.

— Jak się czujesz? Może zrobisz sobie dzień wolnego?

— Bywałam w gorszym stanie. — Zarknęła na moment za siebie, po czym odgarnęła pościel. — Mam dzisiaj ważną klientkę, nie mogę tego zawalić.

Nie zamierzał jej przekonywać ani tym bardziej zmuszać jej do pozostania w domu, skoro podjęła taką decyzję. Z uwagą przyglądał się jej plecom, każdej krzywiźnie ciała, aż zniknęła za drzwiami.

Dwadzieścia minut później Leya wyszła z łazienki ubrana w jasną bluzkę i ołówkową spódnicę, on w tym czasie zapinał ostatnie guziki w swojej koszuli. Jej twarz pokrywał makijaż, więc nie było widać nic prócz niewielkiego pęknięcia przy wardze.

— Odwiozę cię.

— Pojadę sama. Obiecuję, że nie będę uciekać — zapewniła solennie, wsuwając na nogi szpilki.

Miał ochotę zaśmiać się pod nosem, bo powinna już wiedzieć, że przed nim i tak nie ucieknie. No dobra, z małym wyjątkiem — szczerze przyznał w duchu.

— Odwiozę cię — powtórzył.

Nie kłóciła się, chociaż wyraźnie dostrzegł chęć sprzeciwienia się. Niechętnie skinęła i złapała za torebkę, kierując się wprost do wyjścia.

W drodze do pracowni Leyi oboje milczeli. Raz po raz zaciskał palce na kierownicy, próbując zapanować nad wypełniającym go chaosem. Miał wrażenie, że jeszcze chwila i wszystko pierdolnie jak domek z kart.

Jest córką Costy — tłukło mu się w głowie. Jest córką mordercy moich rodziców.

Zagryzł mocno wargę, aż poczuł na języku rdzawy posmak krwi. To paradoksalnie pozwoliło mu zachować spokój, opanować się na tyle, by nie powiedzieć czegoś, co ponownie obdarłoby go z przywdziewanej na codzień maski. Wczoraj pokazał emocje, odsłonił się przed nią, tym samym ukazał obraz człowieka złamanego.

REVENGE. Kolumbijskie dziedzictwo #1 (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz