Rozdział 30

3 0 0
                                    

  Przez kolejne dnia nie dzieje się nić ciekawego. Zaczynam powoli już wątpić w to co widziałem. Pomaga mi w tym zamknięcie śmietnika z martwymi sowami w łazience. Tylko tam mogłem zabarykadować drzwi. Dziurę u podstawy zamknięcia łazienki zapycham swoimi skarpetami i bluzą. Dodatkowo wciskam poszwę od kołdry i poduszki. Te prowizoryczne zabezpieczenie pozwala mi na dość normalne funkcjonowanie. Choć jedzenie w kółko sucharów ciężko nazwać normalnym. Staram się jeść możliwie jak najmniej, aby wystarczyło mi suchego prowiantu jak najdłużej. Ta czynność także trochę mnie dobija. Na szczęście przez barykadę łazienki nie mam styczności z lustrem. W nim chcąc nie chcąc zobaczył bym swoje odbicie i coś wydaje mi się, że ten widok by mi się nie spodobał. Wręcz przeciwnie. Widząc swoją wychudzoną twarz jeszcze bardziej bym się zdołował. Do tego bym nie chciał dopuścić. Wystarczy, że nie mam do kogo buzi otworzyć. Powoli zaczynam zapominać brzmienia własnego głosu. Nie jestem nawet pewien czy nie zapomniałem języka. Choć to niedorzeczne to czuje, że może być prawdopodobne. Powinienem to sprawdzić lecz dziwnie bym się czuł mówiąc do ścian. Choć to podobne do rozmów z Sabą, która także nigdy nie odpowiadała, to zupełnie co innego. Pies jest żywą istotą, zaś ściany są kawałkiem gipsu bądź czegokolwiek innego co być może i było lub miało związek z życiem lecz teraz jest martwe. Nie odczuwam od nich powietrza. Nie oddychają, przeciwieństwie do Saby. Ona wiedziała co to życie choć może i ściany to kiedyś wiedziały. Przeciwieństwie do mnie. Mimowolnie wypuszczam z kącika oka samotną łzę, którą od razu ocieram dłonią. Szybko też odganiam od siebie smutne rozważania. Kieruje swoje myśli w przeciwny kąt umysłu i przypominam sobie, że w salonie jest pełno ksiąg do przeczytania. Być może tym razem zapamiętam ich zawartość. W tym celu wstaje z łóżka i ruszam w stronę schodów. Schodzę po nich na dół. Wstępuje wpierw do kuchni, gdzie nawadniam się pod kranem. Dopiero po takiej podstawowej czynności mogę udać się do salonu. Sięgam po pierwszą lepszą książkę i usadawiam się z nią na kanapie. Jest oprawiona w czarno skórzaną okładkę. Otwieram ją. Na pierwszej stronie jest pusto, więc przewracam ją. Na drugiej są jakieś dziwne znaki, nie przypominające liter. Kolejna strona przedstawia głowę jaszczurki, bądź smoka. Ojciec kiedyś mi opowiadał o tych stworzeniach lecz nie potrafię ich rozróżnić. Chwile patrzę na zwierzę. Coś w nim napawa mnie zaciekawieniem i lekkim lękiem. Pomimo złych przeczuć zaczynam ją czytać. Po wielu godzinach docieram do ostatniej strony. Zamykam ją. Odkładam na półkę. Siadam z powrotem. Tym razem wciągam także nogi. Przysuwam kolana do brody. Zamykam oczy. Chowam twarz w nogach. Dopiero tak skryty wypuszczam pierwszą łzę. Po niej nadchodzą kolejne. Gdy już się rozpędzą dochodzi do nich drżenie ramion i szloch. To rozpacz. Tym razem nie użalam się z powodu wyrodnych rodziców. Ogarnia mnie chandra, ponieważ dociera do mnie prawda. Pomimo tego, że czytam, nie jestem w stanie spamiętać słów. Choćbym nie wiem ile godzin spędzał w książkach nigdy nie będę pamiętał szczęśliwych chwil. Choćbym bardzo chciał to nie potrafię tego osiągnąć. Czy zawsze będę taki beznadziejny? A może zawsze taki byłem?

Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz