5. Oświęcim

78 11 42
                                    

A więc stało się. Zostawiłam moje miasta i pojechałam do Oświęcimia. Małe miasteczko pod Krakowem, choć kręciło się tu podejrzanie dużo Niemców. W zasadzie nie powinnam się dziwić - znajdował się tu obóz jeniecki.

Przyjechałam z zadaniem odebrania kilku dokumentów od tutejszego sztabu Związku Walki Zbrojnej. Jakby nie patrzeć - działo się tu bardzo dużo, w szczególności przez ostatnie tygodnie i trzeba było odebrać raporty. Jako tajną misję miałam się rozeznać w nastrojach ogólnych, relacjach i w miarę możliwości - intrygach.

Wysiadłam na stacji i od razu zaczęłam się rozglądać za kontaktem - wysoki mężczyzna w czerwonym płaszczu i ciemnym kapeluszu, a w rękach będzie trzymał neseser. Wreszcie dojrzałam go obok kas biletowych, stojącego przed mapą Trzeciej Rzeszy. Spoglądał nerwowo na zegarek. Stanęłam obok niego i kiedy byłam pewna, że nikt nie zwraca na nas uwagi, powiedziałam:

- Jak zdrowie mamy?

- Jest coraz lepiej. - uśmiechnął się. - Wreszcie przyjechałaś. Chodźmy. - podał mi ramię.

Chwyciłam je i od razu ruszyliśmy na zewnątrz. Dzień był ciepły. Cieplejszy przynajmniej niż ostatnie miesiące. Było też pogodnie, a słońce grzało zmarznięte ulice. Wsiedliśmy do rikszy, jadąc pod wskazany przez mężczyznę adres. Wysiedliśmy pod jedną z wielu tutaj kamienic, choć znajdowaliśmy się już na obrzeżach miasta, niedaleko bagien. Widzieliśmy w oddali płot obozu jenieckiego.

- Nie było jeszcze okazji, żebym się przedstawił. - powiedział Polak, kiedy weszliśmy do mieszkania na trzecim piętrze. - Porucznik Stanisław Klonowski, pseudonim "Kot".

- Major Karolina Kowal, pseudonim "Pola". - wyciągnęłam do niego dłoń, którą ten zaraz pocałował.

Odkąd wyrwałam się od Niemców i złożyłam przysięgę wojskową - nie przedstawiałam się prawdziwym imieniem. Wszystko z uwagi na to, żeby przypadkiem nikt nie powiedział, że poznał "Wojsławę" - to zbyt charakterystyczne imię, żeby nosić je ot tak. Jeśli taka plotka doszłaby do szkopów - natychmiast zaczęto by mnie szukać.

- Zatem w czym mogę pani pomóc? - usiedliśmy za stołem w kuchni.

- Widzi pan, - ściszyłam głos. - na pewno został pan poinformowany, że Związek Walki Zbrojnej wysłał mnie ze sztabu w Warszawie na odebranie dokumentów i raportów.

- Zgadza się, ale dlaczego nie wysłali nikogo z Krakowa?

Przypomniał mi o Benedykcie. Wypadałoby go odwiedzić. Prawdą jest, że od października nie mam z nim żadnego kontaktu, poza tym jednym listem, który dostaliśmy w lutym.

- Ze względów bezpieczeństwa. Nie ufają sytuacji politycznej w tamtym mieście, poza tym raporty mają trafić w linii prostej do stolicy.

- Rozumiem. Dlatego dowództwo skierowało panią do mnie?

- W innym wypadku byśmy nie rozmawiali.

Mężczyzna popatrzył na mnie w zaciekawieniu, uśmiechając się w jakiś sposób tajemniczo, po czym wstał od stołu i podszedł do okna.

- Widziała pani tamten obóz, prawda?

Stanęłam obok niego.

- Obóz jeniecki, oczywiście, że widziałam.

- Niemcy kręcą się tu od początku roku. Nie dziwne, fakt. Martwią jednak przechwycone korespondencje między Glücksem, a Himmlerem. Glücks jest zdania, że właśnie te tereny w oddali - wskazał palcem odrobinę na prawo od obozu jenieckiego. - nadają się na obóz kwarantanny.

- Czyli co?

- Chcą wywozić naszych na roboty do Rzeszy. Jedyny warunek to porozumienie Wehrmachtu z SS.

GradOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz