III.8.

192 37 30
                                    

Ellie spojrzała w oczy mężczyzny, którego od dziś mogła nazwać kochankiem. Miała tylko nadzieję, że nie jednorazowym.

– W tej sytuacji wypada mi spytać, panie Cardwell, jakie ma pan plany wobec mojej osoby.

– Myślę, że w ciągu ostatniego tygodnia aż nadto wyraźnie je określiłem, panno Bethell odparł. – Zamierzam spotykać się z tobą, poznać cię lepiej, a w przyszłości poprosić lorda Bethella o twoją rękę, o ile oczywiście sama wcześniej wyrazisz na to zgodę.

Cholerka! On tak na poważnie!

– Czy mam rozumieć, że mogę liczyć na wyłączność z pańskiej strony, panie Cardwell?

– A czy ja mogę to tak samo rozumieć, panno Bethell? – Odbił piłeczkę.

– Może pan.

– No więc ponawiam pytanie. Czy jest pani usatysfakcjonowana z naszego pierwszego razu?

– No nie wiem... – Ellie spojrzała w zdezorientowane oczy Chestera, ale zaraz się uśmiechnęła szelmowsko. – Może gdyby zapytał pan w ten sposób jeszcze raz, byłabym w stanie powiedzieć więcej. Podobno mamy czas do kolacji. – Puściła do niego oko.

– Czy to propozycja, panno Bethell? – spytał Chester, który znowu poczuł w sobie moc. Tak go ta prowokatorka nakręciła.

– Można powiedzieć, że to kampania wyborcza, panie Carwell. Wie pan, co robić, żeby przekonać wyborców do siebie?

– Zazwyczaj trzeba im obiecać to, czego oczekują.

– Albo dać.

– Albo dać – potwierdził, przyciskając się do jej podbrzusza znowu twardym członkiem. – Czy takie argumenty przemawiają do moich wyborców?

– Jest pan na dobrej drodze, żeby się przekonać – odparła, uśmiechając się znowu.

Cardwell wyobrażał sobie to popołudnie zupełnie inaczej. Miał sprowadzić do siebie i uwieść niewinną panienkę z dobrego domu. Chciał dać jej rozkosz, kontrolować jej wstyd, uzależnić od siebie i sprawić, że będzie jadła mu z ręki. Tymczasem wpadł w sidła własnej pułapki i teraz to on starał się o względy Eleanor, która okazała się inna niż przypuszczał. Może daleko było jej do doświadczonej kochanki, bo to akurat umiał rozpoznać, ale okazywała w tej kwestii taką pewność siebie, że brak doświadczenia ginął w jej charakterze. I z pewnością wiedziała, czego chce, a on czuł się teraz w obowiązku jej to dać.

Tym razem kochał się z nią z całą siłą namiętności. Nie musiał obserwować jej reakcji, żeby widzieć, co sprawiało jej największą przyjemność. Ellie nie lubiła przesadnej delikatności. Najgłośniej jęczała, kiedy brał ją naprawdę mocno, wchodził w nią głęboko. Nie hamował się więc. Czasem zmieniał pozycję, ale najbardziej podobało mu się, jak jej duże piersi podskakiwały w rytm jego pchnięć.

– Jesteś boska, El – jęknął, kiedy zacisnęła się na nim z rozkoszy, pociągając go za sobą.

– Wiem – odpowiedziała, sama nie wiedząc, dlaczego. Przecież od dziecka wmawiano jej zbytnią skromność. Tymczasem okazało się, że utrata kontroli przy mężczyźnie godnym zaufania bywa bardzo przyjemna. Ellie przekroczyła Rubikon relacji damko-męskich i nie zamierzała zawracać.

– A ja? – Chciał się upewnić?

– Jesteś próżny, Chesterze? – Puściła o niego oko.

– Wiesz, że tak.

– Byłeś dziś wspaniały. – Przeciągnęła się i uśmiechnęła rozkosznie, a potem podniosła się na łokciu cmoknęła go w usta.

– To właśnie chciałem usłyszeć.

DZIEWCZYNA Z WYŻSZYCH SFEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz