Rozdział 16

88 9 5
                                    

Następne dni zlewały mi się ze sobą. Bardzo mało spałam, chodziła spać o dziwnych porach, więc nie wiedziałam kiedy kończył się jeden dzień, a zaczynał drugi, Nie żeby to miało dla mnie większe znaczenie. Rodzicom powiedziałam, że jestem chora, przyjęli to bez mrugnięcia okiem, karząc gosposi zrobić mi herbaty i podać leki, sami nie bardzo się fatygowali by się o mnie troszczyć w domniemanej chorobie, byli zbyt zajęci pracą.

Jedyną osobą, która faktycznie się zmartwiła i przejęła moim stanem był Harry, który z pewnością wiedział, że to nie przeziębienie, ale chciałam być sama, więc przynosił mi tylko posiłki i pilnował bym je jadła, od czasu do czasu przynosząc jeszcze smakołyki w formie babeczek i rogalików, próbując nimi poprawić mi nastrój. Bezskutecznie. Moja psina Carmen wiernie leżała ze mną w łóżku dotrzymuje mi towarzystwa i udzielając mentalnego wsparcia.

Tak łatwo było się zakochać w Vanessie, ale kochać ją okazało się znacznie ciężej. Łatwo się zakochać, trudniej jest kochać. Zakochanie było proste, spotykało się kogoś kto ci się spodobał oraz zafascynował i bum, pojawiały się motylki i zauroczenie. Ale kochanie kogoś bezwarunkowo i wytrwale okazało się wiązać w wielkim bólem i narażeniem na wiele strat, których człowiek wcale nie chciał. Kochanie było trudne, było w nim też wiele cierpienia i uczuć, na które człowiek nie był gotowy, mimo że myślał, że jest.

Każda osoba którą kochałam zajmowała pewien kawałek w moim sercu. Kiedy odchodziła, zabiera ten kawałek ze sobą. Nie wiem ile jeszcze tego serca mi zostało, po tym jak każdy zabierał z niego swój kawałek. Kawałek należący do Vanessy był niezwykle duży, przez co wydawało mi się, że już nic nie zostało z mojego serca i teraz w miejscu gdzie ono powinno być, zionęła wielka dziura, krwawiąc i promieniując bólem.

Dni spędzałam w łóżku, czasem odwiedzana przez Harrego, który bez powodzenia próbował mnie pocieszać. Mimo to cieszyłam się, że był i że mu zależało, mimo że nie wierzyłam w żadne jego słowo, że będzie lepiej, że dam radę i że jestem silna. Te słowa wydawały się puste, bez znaczenia w obliczu tego jak wielki odczuwałam ból po stracie Vanessy.

Ciągle analizowałam co mogłam zrobić inaczej, jakby to na nas wpłynęło, czy może mogłam temu wszystkiemu zapobiec. Myśli katowały mnie najbardziej, nie potrafiłam się od nich odpędzić, zawsze wracały. Każda nasza wspólna chwila do mnie wracała, a mnie katowała świadomość, że już nigdy do niej nie wrócę, że nie przeżyje jej jeszcze raz, że się nie powtórzy.

Vanessa już nie była moja, nie miałam z nią przyszłości. Nie pójdziemy do wesołego miasteczka do którego planowałyśmy jechać w wakacje. Nie zakradnie się ona znowu do mnie przez okno. Nigdy więcej jej nie pocałuję i nie przytulę. Nie będzie już moim wsparciem, nie będzie mnie pocieszać w trudnych chwilach, nie będzie sprawiać, że będę się czuła przy niej bezpiecznie. Już więcej nie będzie jej obok. Straciłam ją i to wszystko co mi dawała. To wszystko bolało mnie najbardziej, ta świadomość, że to koniec tego wszystkiego, koniec naszych wspólnych chwil.

Już jej nie powiem, że ją kocham.

Bo tak właśnie było i w tym momencie uświadomiłam sobie to z pełną mocą. Kochałam ją. Naprawdę ją kochałam. Całym sercem i całą duszą, byłam jej i może ona już nie była moja, ale ja wciąż do niej należałam. Ta świadomość sprawiła, że ogarnął mnie jeszcze większy szloch, jeden z tych, które sprawiły, że nie potrafiło się oddychać i zaczynało się kwestionować swój sens istnienia.

Ciągle sprawdzałam media społecznościowe czy nie wrzuciła jakiegoś nowego postu. Sama ciągle wrzucałam jakieś pospolite i nic nie znaczące relacje, bo wiedziałam, że ona je ogląda. Może i było to głupie, ale wiedząc że ona mimo wszystko ogląda moje relacje, wrzucałam je, mimo że pewnie nie powinnam, bo czułam, że w tym momencie to mój jedyny kontakt z nią, jedyny most, który nas jeszcze łączył.

FallenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz