PROLOG

704 19 20
                                    

Trudno jest być uśmiechniętym, kiedy całe życie daje ci powody do łez. Trudno być miłym dla kogokolwiek, gdy ktoś na kim ci zależy potraktował cię jak śmiecia. I trudno komuś zaufać, gdy twoje zaufanie już ktoś zawiódł. Chociaż długo starałam się wmawiać innym, że jest okej to wiedziałam, że samej siebie nie oszukam. Łatwiej jest oszukać kogoś z zewnątrz, bo on nie wie co dzieje się za zamkniętymi drzwiami pokoju, w którym jesteś całkiem sam niż oszukać siebie. Wiesz, co przeżywasz i co czujesz, a wmawianie sobie, że jest dobrze kiedy jest chujowo jest bezcelowe. Starałam się jak mogłam, żeby odwrócić swoją uwagę od tego syfu, który się rozpętał trzy lata temu. W pewnym momencie jednak przestałam i przyjęłam do świadomości, że już nic nie mogę z tym zrobić. 

— To może panna Devil-Black? — z moich rozmyślań wyrwał mnie głos opiekunki domu lwa. Czułam na sobie spojrzenia Gryfonów i Ślizgonów. — proszę wykonaj to zaklęcie, o którym mówiłam na ostatniej lekcji. 

Doskonale pamiętałam ostatnią lekcję podczas której mieliśmy sprawić, żeby nasze zwierzątko zniknęło, a następnie pojawiło się. Spojrzałam na moją czarną sowę. Jej niebieskie oczy uważnie się we mnie wpatrywały. Wstałam ze swojego miejsca i wykonałam właściwy ruch różdżką, a po chwili moja sowa zniknęła. Odczekałam kilka chwil i przywróciłam ją z powrotem. Zatrzepotała skrzydłami i wskoczyła mi na bark, a po chwili przeszła po moich plecach. Podrapałam ją i złapałam za jej ciałko sadzając ją przede mną. 

— Doskonale — pochwaliła mnie nauczycielka Transmutacji. — dziesięć punktów dla Slytherinu. 

Skinęłam głową. Reszta lekcji minęła na powtarzaniu tego zaklęcia, ale mało komu wychodziło. Ja już nie musiałam go na szczęście wykonywać przez to, że je pokazałam. Po skończonej lekcji razem z Draco zmierzałam do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Na dzisiaj to była ostatnia lekcja, co mnie bardzo cieszyło. 

— Ty mnie w ogóle słuchasz? — warknął w moim kierunku Draco. — co z tobą? 

Westchnęłam. Muszę coś wymyślić. 

— Przepraszam — odparłam. — nie mam dzisiaj nastroju na rozmowy, ale nic się nie dzieje. Serio Draco. 

Zmarszczył brwi. Ruszyłam szybko do dormitorium, żeby nie zdołał przejrzeć mojego kłamstwa. Nie lubiłam go okłamywać, ale nie mogłam pozwolić sobie na okazywanie w obecności domu węża słabości. Nie chodziło nawet o to, że ktoś by mnie wyśmiał, bo wiedziałam że tak nigdy się nie stanie. Wbrew pozorom byliśmy bardzo zżyci i jeden zabiłby, gdyby komuś działa się tu krzywda. Problem polegał na tym, że już dawno postawiłam sprawę jasno, że temat moich rodziców jest już zamknięty. Nie chciałam tego rozgrzebywać. Tym bardziej, że u Black'ów nie czułam się źle. Syriusz i Emily okazywali mi wystarczająco dużo zrozumienia i miłości, których od ojca po śmierci mamy nie dostałam. Mogłam za to mu podziękować za zrzeczenie się do mnie jakichkolwiek praw. Długo nie mogłam się po tym uspokoić, kiedy ludzie ze szpitala tłumaczyli mi, że już nie mam rodziców. Płakałam, wyłam i krzyczałam, w pewnym momencie jednak przestałam i od tamtej pory ani jedna łza nie zalęgła się w moich oczach. Ani jeden śmiech nie opuścił moich ust. I już nigdy nie przywiązałam się do nikogo tak mocno. Odcięłam się, jednak byłam wdzięczna, kiedy moja matka chrzestna — Bellatriks Lestrange przyszła wtedy do mnie i starała się pocieszać, jak tylko mogła. Oddała mnie pod opiekę swojego kuzyna. Chciała mnie wtedy zabrać ze sobą, ale razem z mężem musiała udawać wierność Voldemortowi, a ja dość mocno oznajmiłam jemu i mojemu ojcu, że nie zamierzam zostać Śmierciożerczynią. Zostałam oczywiście wyśmiana, bo przecież nikogo nie obchodziło moje zdanie. W tamtym czasie Bella musiała udawać złość i rozczarowanie, więc wzięcie mnie pod swój dach wiązało się by z kłamstwem i niewiernością. Nie mogłam jednak mieć jej tego za złe, chciała mnie przecież ochronić. Ułożyłam się na swoim łóżku i  przymknęłam oczy, a gdy drzwi się otworzyły otworzyłam je wlepiając wzrok w biały sufit. 

Czarnowłosa wila | Theodore NottOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz