W piątek wieczorem pojawiłam się ze wskazanymi przeze mnie miastami na odprawie. Siedzieliśmy tym razem w sklepie na Towarowej, gdzie pierwszy raz poznałam Ziębę. W zasadzie to na jego zapleczu. Lidka sprzedawała w głównej części sklepu. Z resztą słyszeliśmy jak czasem rozmawia z klientem, ale ruch był raczej słaby.
- Rodzina liczy sześć osób: matka, ojciec i cztery córki. Za dwa tygodnie mają się znaleźć w Łodzi na peronie. Stamtąd mają ich przejąć partyzanci łódzcy. Oto wasze dokumenty. - przesunął cztery książeczki po blacie do każdego z nas. Odruchowo je przejrzeliśmy. - Zamieszkacie w leśniczówce. Jest opuszczona i nikt was tam nie namierzy.
- A partyzanci z Sierakowa? - odezwał się Łódź. - Dlaczego nie zajmują się tą sprawą?
- Bo jest ich za mało. - Zięba powiedział spokojnie. - Nie mogą opuścić posterunku we wsi, więc potrzebują kogoś z zewnątrz. Pojedziecie tam pojedynczo ciężarówkami towarowymi z Bielan w odstępie czterdziestu pięciu minut każdy. Pierwsza Pola, potem Felek, Kruk i Kaśka. Na miejscu odbiorą was partyzanci i zaprowadzą do leśniczówki. Mam dwie prośby: pierwsza - nie wpakujcie się w problemy; druga - myślcie chłodno, nie dawajcie się ponieść emocjom. Emocje was zabiją. Możecie odejść. Zbiórka o szóstej na Szafiarskiej. Na Bielanach odbierze was Piórko. Kryptonim akcji: "Cyganeczka".
- Hasło? - spytałam, odchylając się na krześle.
Nie powiedział jednak nic. W sklepie pojawili się Niemcy. Z resztą Lidka dukała do nich w połowie po niemiecku, w połowie po polsku, a i oni dokładali swoje przekształcone polskie słowa. Zamilkliśmy, czekając aż wyjdą. Nie mieli powodu, żeby pchać się na zaplecze. Mimo to trzymaliśmy palce na spustach.
Zaraz dziewczyna weszła na zaplecze, rzucając na nas wzrokiem i robiąc wielkie oczy, jakby mówiła "Mam dość". Chwyciła ciężki worek z kaszą, wracając do sklepu. Po chwili Niemcy wyszli.
- Hasło? - powtórzyłam pytanie.
- Przebiśniegi już przekwitły. Odzew: Czyli zaraz wiosna.
- Broń?
- Dostaniecie jutro. Odmeldować się i wyjdźcie tyłem.
Zasalutowaliśmy i po chwili, dwójkami wychodziliśmy ze sklepu, ale zanim Kalisz i Bydgoszcz ruszyli w swoją stronę, poprosiłam ich, żeby kupili czekoladę u Wedla, żeby trochę osłodzić rodzinie życie. Wyszłam z Łodzią. Chcieliśmy spędzić choć jeden wieczór razem. Adam miał u mnie przenocować, choć ten jeden raz, pomimo tego, że dowództwo nie do końca się zgodziło. Trudno. Ja tu jestem majorem, a on chorążym. Wezmę to na siebie.
Było ciepło. Jak na początek marca - aż nazbyt. Przypomniał mi się marzec osiemnastego roku, kiedy Emmerich pomógł mi uciec z Lipska. Tyle wspomnień... Pierwszy raz ubrałam wtedy spodnie. Ba! Wtedy pierwszy raz założyłam najprawdziwszy mundur. Do dziś pamiętam ten stres kiedy wyjeżdżaliśmy z Niemiec, a potem w te pędy do małego miasteczka. I ten martwy kontakt. Ten wiszący... - nie pozwoliłam myśli dojść do mnie w pełni - Obrzydliwe - stwierdziłam tylko. I pomyśleć, że to było tylko osiem miesięcy przed końcem wojny, przed odzyskaniem niepodległości. Pomyśleć, że on - Emmerich - cieszył się wtedy chyba bardziej niźli ja... Cholera, tam mnie zgwałcili.
- Pola? - Adam pociągnął mnie w zaułek. - Wszystko dobrze?
Dopiero teraz dotarło do mnie, że moje policzki są całkowicie mokre, a oddech w piersi niemalże nie istnieje. Łódź trzymał moje dłonie, patrząc mi prosto w oczy ze zmartwieniem. Rzuciłam się na niego, przytulając tak blisko jak tylko mogłam.
- Przypomniał mi się marzec osiemnastego roku... - wyszeptałam mu do ucha, odsuwając się i wyczekując jego reakcji w oczach.
- A więc i pan Emmerich. - pokiwałam energicznie głową. - Wróćmy już do mieszkania. Im szybciej znajdziemy się w domu, tym lepiej.
CZYTASZ
Grad
Fanfiction"Śmierć nie potrafi liczyć, jest analfabetką, jest ślepa i głucha. Ona po prostu przychodzi." Czarny całun Śmierci nakrył całą ziemię, a w ciemności błyszczy jedynie krew i żar. Wielu nie zobaczy słońca już nigdy więcej. Czy to na początku, czy już...