Znów tutaj jestem. Korytarz szpitalny -znam go już na pamięć:jasnoniebieskie ściany, czyste płytki, ogrom lekarzy i pielęgniarek którzy starają się podtrzymać na życiu swoich pacjentów, w tym mężczyznę mojego życia, Aarona . Złośliwy nowotwór zaatakował go trzy lata temu, przez ten czas zawsze dzielnie walczył , byłam z niego dumna.
Od jakiegoś czasu...no cóż...stan się pogorszył, przerzuty na mózg i nerki...wtedy zaczęłam sobie wyobrażać jak będę żyć bez mojego męża, jak to będzie? Przecież ja nie dam rady, on był moim zbawicielem, to on w szkole średniej powstrzymał mnie przed samobójstwem, to on poprawiał mi nastrój, on byl po prostu mój. Doskonale wiedziałam że jak go zabraknie to część mnie umrze.
Stałam przy oknie i czekałam pod salą w której byl Aaron. Pół godziny później czarnowłosa pielęgniarka którą doskonale znałam (zawsze pobierała krew Aaronowi na badaniach ) machnęła ręką żebym podeszła do niej.
- On chce cie bardzo widzieć-powiedziała. Widziałam że jej wyraz twarzy byl przygnębiony, ale ja jeszcze nie podejrzewałam że on za chwilę umrze.
Skierowałam się do sali. Leżał tam on, mój skarb. Jego blada twarzy byla zmęczona, zmizerniałe ciało poruszało się lekko gdy oddychał a jego brązowe oczy nie miały tego blasku co kiedyś. Podeszłam do niego i usiadłam .
- Cześć kotku-powiedzialam . W myślach cały czas błagałam Boga o to żeby jeszcze żył. Przez chwilę nic nie odpowiadal lecz obrócił głowę bardziej w moim kierunku i się lekko uśmiechnął
-Hej-odpowiedzial mi słabym glosem-Ja...czuję że...za chwilę mnie tu nie będzie-te słowa wyszeptał do mnie, otworzyłam szeroko oczy i zaczęłam kręcić głową wypierając to co do mnie powiedział
-Nie...nie możesz...proszę...spróbuj walczyć...
-Jak mam walczyć? Chemia już nic nie daje, leki nie działają, pogodz się z tym, Daisy, że ja odchodzę proszę...
Złapałam go za dłoń I przeczesałam mu druga dłonią włosy
-Aaron...
-Daisy, tak jak mówiłem, po mojej śmierci nie załamuj się, żyj dalej i załóż rodzinę, realizuj się zawodowo i spełniaj marzenia-uśmiechnął się do mnie a ja miałam łzy w oczach
-Mhm...nie chcę tego...jak ty odejdziesz to ja też...
-Nie proszę nie rób tego,żyj dalej i idz przed siebie
Zamknął oczy a monitory obok niego zaczęły głośno pikać, ja już wiedziałam że go nie ma. W myślach cały czas powtarzałam jego ostatnie słowa "idz przed siebie...idz przed siebie..." .
Zdecydowałam się na inne wyjście, pewnie nie spodobałoby się Aaronowi ale no cóż.
Pogrzeb byl skromny tak jak sobie zyczyl. Ja o dziwo się cieszyłam bo wiedziałam że jestem już bardzo blisko by się z nim spotkać.
Po ceremonii gdy już nikogo nie było, podeszłam do jego grobu, mój kochany Aaron...Położyłam dłoń na nagrobku a w drugiej trzymałam nóż. Stresowałam się tym ale jednocześnie byłam bardzo zadowolona.
-Właśnie idę przed siebie kochanie...-powiedziałam do niego wiedząc że może mnie słyszy ,wzięłam nóż i wbijałam go sobie gdzie popadnie.Obudziłam się na zielonej łące na której rosły śliczne kwiaty. Rozejrzałam się dookoła i nagle moim oczom zobaczyłam go...Już nie w koszuli szpitalnej tylko w dresach i tshircie, takiego jakiego kochałam, zdrowego i radosnego. Podbiegl do mnie z bukietem róż.
-Tak bardzo tęskniłem...-przytulił mnie i żyliśmy już tam szczęśliwie,bez chorób i problemów, tak jak chciałam.K o n i e c
CZYTASZ
Zanim odejdę
Short StoryKrótkie opowiadanie o śmierci dwóch zakochanych ludzi "jak ty odejdziesz to ja tez "