Prolog - 15 listopada 1925 roku

3.9K 130 41
                                    

Hrabia Kinghorn obudził się wcześniej niż zwykle, z dziwnym uczuciem lęku. Przetarł dłońmi twarz i spojrzał w prawo. Jego żona jeszcze spała. Ostrożnie zsunął z siebie kołdrę i wstał z łóżka. Założył szlafrok i po chwili wszedł do pomieszczenia vis-à-vis sypialni. Zadzwonił dzwonkiem, informując kamerdynera, że potrzebuje jego pomocy przy porannej rutynie. Dla hrabiego wszystko musiało być perfekcyjnie przygotowane. Włosy powinny być zaczesane lekko w bok, kołnierzyk równo wywinięty i wyprasowany, mankiety odpowiedniej długości, tak, aby lekko wystawały za kant rękawa od marynarki. Czarne, skórzane buty musiały być zawsze wypastowane.

Po dwóch kwadransach, był już w gotowy, więc postanowił sprawdzić, czy jego żona zdążyła się obudzić. Otworzył delikatnie drzwi sypialni. Kwieciste zasłony były już rozsunięte, a okna uchylone, pozwalając, by rześkie powietrze wypełniło pomieszczenie. Pokojowa hrabiny Kinghorn skończyła właśnie upinać jej kasztanowo - rude włosy w niski kok. Pozbierała wszystkie rzeczy z którymi tutaj przyszła, dygnęła nieśmiało przed hrabią i opuściła sypialnię.

- Jestem zdumiona, że wstałeś przede mną, Tris - zaśmiała się i spojrzała w lustro, namierzając wzrokiem męża.

Była wysoką i szczupłą kobietą, o mocno zarysowanych kościach policzkowych. Miała na sobie pastelową suknię z jedwabnym żabotem, która podkreślała jej urodę.

- Nie spałem zbyt dobrze - odparł. - To chyba ze zdenerwowania.

- Przecież twoje urodzinowe przyjęcie jest dopięte na ostatni guzik. Służba pracuje w pocie czoła i swoją drogą, trzeba będzie im to wynagrodzić. Goście potwierdzili swoją obecność. Więc nie masz się czym martwić. Chyba, że dręczy cię coś innego?

- Sam nie wiem, Agnes. Mam jakieś dziwne przeczucie, że... - zawahał się i ciężko odetchnął. - Nieważne. Po prostu martwię się o mamę.

- To zrozumiałe. Jesteś w końcu jej synem. A ona ciągle coś przed nami ukrywa. - Odwróciła się i spojrzała na niego z troską. - Mogę ci jakoś pomóc? Potrzebujesz czegoś?

- Nie, kochanie. Staram się mieć wszystko pod kontrolą. Dobrze, że jesteś. - Uśmiechnął się smutno i spuścił wzrok. Poprawił spinki w mankietach, po czym zacisnął palce na nasadzie nosa. - Po prostu za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że wszystko w naszym życiu zaczyna się układać, dzieje się coś, co nie pozwala nam odetchnąć.

- Bądź cierpliwy, Tris. Jeszcze kiedyś zaznamy spokoju. Po burzy zawsze wychodzi słońce.

- Obyś miała rację, kochanie. Martwi mnie to, że na niebie widać coraz mniej gwiazd.

* * *

Dawno nie było słychać tutaj gwaru przepełnionego rozmowami, śmiechem i łoskotem sztućców. Gdy w 1914 roku wybuchła wojna, w Grayswood House zaprzestano organizowania wystawnych przyjęć. Posiadłość, aż do dzisiejszego wieczoru, tęskniła za licznymi gośćmi. Część z nich stała w holu i kontynuowała rozmowy przy frontowych drzwiach. Kilka osób wymieniało się anegdotami z życia przy kieliszku brandy w jadalni, a jeszcze inni, dyskutowali w salonie o przyszłości, która ich czeka i o przeszłości, która przyniosła im wiele życiowych doświadczeń. Mogłoby się wydawać, że wszystko było jak dawniej. Dom tętniący życiem.

Hrabia nie mógł pozbyć się myśli, które dręczyły go od porannej rozmowy z żoną. W dodatku, niespełna dwie godziny temu, podczas uroczystej kolacji, zauważył puste miejsce przy stole. Wiedział, że należało do jego matki. Spojrzał wtedy ze smutkiem na żonę, nachylił się do niej i szepnął jej na ucho:

- Poprosiłem mamę, by została w sypialni. Zmartwiło mnie jej złe samopoczucie.

- Dobrze zrobiłeś - odparła i dotknęła czule jego dłoni. - Zanim zeszłam, zajrzałam do niej. Nie wyglądała najlepiej, ale udało jej się zasnąć. Wszystko będzie dobrze. Jest pod dobrą opieką. Sam doskonale o tym wiesz.

Lady McFarlane (zakończone / v. 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz