Postaram się żeby książka była czytelna, przysięgam.
-------------------------
Nieśmiertelność brzmi spoko, zwłaszcza jeśli boisz się śmierci, ale są pewne granice kiedy ta umiejętność z fajnej i pożytecznej zmienia się w męczącą. Skąd to wiem? Bo minęło 547 lat i nadal nie przyjęli mnie do piekła. Jeśli masz więcej niż trzy punkty IQ to pewnie już ogarniasz co jest grane. Jestem nieśmiertelny. Częściowo.
Bo widzicie, moje życie miało się pięknie jak na standardy z piętnastego wieku. Przeżyłem najbardziej niebezpieczny okres mojego życia czyli bycie małym dzieckiem, moja matka nie umarła przy porodzie, nikt nie posądził mnie o czary i byłem najstarszy z rodzeństwa. Żyć, kurwa, nie umierać. Aż w końcu komuś podpadłem. Może nie byłem taki bez winy, bo nadal jestem człowiekiem, ale do cholery. Stwierdzenie, że rzucenie na mnie klątwy która nie pozwoli mi umrzeć do momentu aż nie znajdę tej jedynej miłości brzmi gorzej niż wkładanie sobie w dupę drutu kolczastego. Nie jestem seryjnym mordercą, nikogo nie zgwałciłem, więc ktoś musiał mieć naprawdę beznadziejny dzień, albo coś mu nie wyszło i przeklął złą osobę. Nawet jeśli kiedykolwiek dowiem się kto mi to zrobił to nie dam rady go znaleźć i go wypatroszyć, bo minęło prawie sześćset lat.
I tak oto utknąłem w ciele dziewiętnastolatka. Byłem świadkiem odkrycia Ameryki, niewolnictwa, reformacji, wojen domowych, piętnastu tysięcy zmian na mapach, obu wojen światowych i zimnej wojny. Nie wiem czy cokolwiek może mnie coś zaskoczyć. Po jakiś dwustu latach życie zaczęło być trochę przewidywalne. To okropnie nudne jeśli jesteś w stanie przewidzieć zakończenie każdej książki, każdego filmu, każdego serialu, albo każdej sytuacji w twoim życiu. Na moje nieszczęście częścią klątwy musiało być to, że nic mnie nie zabije, nawet jeśli zostanę poważnie ranny. Albo w tej kwestii mam szczęście, które przydałoby się przy życiu uczuciowym (czego mogliście się domyślić, ale mniejsza). Z każdym dniem jestem co raz bardziej wypalony i znudzony.
Aktualnie moje życie wygląda jak film w zapętleniu. Wstaję, idę do pracy, wracam do mieszkania, robię losowe rzeczy i kładę się spać około drugiej w nocy. Potem znowu to piepszone słońce wschodzi i wyznacza kolejny dzień w którym czuję się jakbym tkwił non stop w tym samym dniu od jakiś dziesięciu lat. Patrząc na to ile już żyję, to to nie brzmi jakoś specjalnie długo, ale dziesięć lat to dziesięć lat.
Chyba jestem pogodzony z tym jak wygląda moje życie, mimo tego, że jakoś pięćdziesiąt lat temu zastanawiałem się nad sprawdzeniem czy samobójstwo też zalicza się do listy rzeczy które nie mogą mnie zabić. Świat chyba nie jest przeznaczony dla takich jak ja.
________________
Jeśli jesteś w stanie przeżyć mój beznadziejny humor to wiedz że jesteś wielkx i cię wielbię. Rozdział pierwszy będzie lepszy, bo nie umiem pisać prologów.
YOU ARE READING
Pieśń Wieczności (tytuł do zmiany)
Teen FictionŻycie nie jest na tyle ciekawe, żeby żyć przez 547 lat. Elliot Litchen może się pod tym podpisać własną krwią i obiema rękoma. Dla niego życie już dawno straciło barwy i stało się przykrą koniecznością z powodu klątwy, która nie pozwoli mu umrzeć d...