Czerwone wino i trochę historiiOd dziecka marzyłam by wrócić do rodzinnego kraju. Hiszpanii. To tam się urodziłam. Niedługo po moich narodzinach rodzice przeprowadzili się do Kalifornii. Nigdy nie było mi dane odkryć piękna, mojego prawdziwego domu. Nawet, gdy zamieszkałam na swoim, nie poleciałam tam z obawy przed ojcem. Wiem, że na pewno by mnie tam szukał, bo już za dzieciaka dręczyłam go byśmy odwiedzili ten kraj. Z czasem pragnienie poznania tego miejsca ucichło, a ja zaczęłam żyć życiem, w którym walczyłam o przetrwanie. Radowałam się więc na wiadomość, że tam właśnie będę przesiadywać następne tygodnie.
Gdy wraz z Nicholasem wróciliśmy do Jersey City, po trzynasto godzinnej podróży, w mieszkaniu faktycznie nie było ani jednego kartonu z moimi rzeczami. Wcześniej pomyślałam by przygotować sobie torbę podręczną, do której spakowałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Ładowarkę, portfel, dokumenty i inne tego typu rzeczy. Zostawiłam również coś do przebrania. Więc, gdy przekroczyliśmy próg mieszkania od razu zajęłam się ogarnięciem się, bo nie wyglądałam najlepiej, a w końcu mieliśmy odwiedzić rodzinne mojego prywatnego pajaca, a ja lubiłam robić dobre pierwsze wrażenie.
Pozbyłam się resztek makijażu, którego w większości pozbyłam się jeszcze w łazience na lotnisku. Nie chciałam nakładać wiele produktów na twarz, po prostu mi się nie chciało. Przeciągnęłam maskarą po rzęsach, zakrywał cienie pod oczami korektorem, a usta pomalowałam ślicznym błyszczykiem z pięknie mieniącym się brokatem.
Udałam się do sypialni. Zdjęłam z siebie sukienkę, a zamiast niej ubrałam czarne materiałowe spodnie, podobne do tych, które mężczyźni noszą do garnituru, na górę zarzuciłam satynową koszulę w chabrowym kolorze, bo wręcz kochałam ten materiał, oraz kochałam ten kolor, tak samo jak bordowy. Jedyne co zostawiałam z poprzedniego stroju to buty i biżuterię.Ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Mój wzrok na trochę dłużej zatrzymał się na złotym wisiorku z zawieszką kolibra, mieniącego się na mojej szyi. Nosiłam go nieustannie, bo zawsze przypominał mi osobę, którą jako jedyną kochałam. Gdy wracałam do wspomnień mnie i mamy piekących ciastka w kształcie słoników, albo nas bandażujących skrzydło wróbelka, moje serce się zaciskało z tęsknoty. Jeszcze trochę mamo. Jeszcze trochę i dołączę do ciebie.
- Żyjesz? Siedzisz tu od trzydziestu minut, wszytko dobrze? Napisał do mnie Moris, pisał żebyśmy zbierali się na lotnisko. - Parker stał oparty o framugę drzwi ze skrzyżowanymi ramionami. Patrzył na mnie łagodnie, a jego oczach przebłysły pewne iskierki, których nie mogłam zidentyfikować, ale może po prostu coś mi się przewidziało.
- Tak, wszytko dobrze. Zamyśliłam się. - odpowiedziałam szybko, zgarniając torebkę z łóżka, kierując się do wyjścia z pokoju, lecz szatyn nawet nie drgnął, zagradzając mi tym samym drogę.
- Ana jeśli znów poczujesz się tak jak na parkingu, powiedz mi, okey?
- Jasne. - odparłam cicho. Dalej nie miałam pojęcia czemu wtedy mi pomógł. Przecież się nie znaliśmy. Nie mieliśmy o sobie zielonego pojęcia, a jednak mi pomógł. Nie byłam przyzwyczajona do tego typu gestów, bo życie nauczyło mnie, że nie ma nic za darmo, a coś takiego jak bezinteresowność nie istnieje.
***
Lot, tak jak i cała podróż do Hiszpanii minęła mi już w wyśmienitym humorze. Przez całą drogę Parker opowiadał mi o członkach swojej rodziny i jacy są. Nie miałam pojęcia skąd, ale nazwiska jego rodziców wydawały mi się blisko znajome. Jak się okazało Moris, z którym kontaktował się chłopak był tym samym facetem, którego widziałam z Nicholasem przy lesie na imprezie. Myślałam, że to zwykły palant na jakiego wyglądał, lecz pomyślałam się i to grubo. Okazało się, że był miłym i zabawnym człowiekiem. Teraz jego glos nie wywoływał ciarek na ciele, tak jak za pierwszym razem, był łagodny i delikatny, lecz delikatnie jakby zachrypnięty. Gdybym nie widziała jego twarzy i postury, byłabym pewna, że mówi do mnie osoba nie wiele starsza ode mnie, która była totalnym golden retrieverem. Był osobą, z która miło się gawędzi i żartuje.
CZYTASZ
Dangerous Woman
Genç KurguDorastanie bez miłości rodzicielskiej, w pewien sposób jest nierealne. Tak musiałam dorastać ja, po śmierci matki, ona jako jedyna dawała mi nadzieje na lepsze jutro, które nigdy nie nadeszło. Mając dwadzieścia cztery lata, dalej dręczą mnie koszmar...