Rozdział 56

101 6 5
                                    

Pov Red Son

Siedziałem w pokoju na zimnej podłodze czując jak po moich rękach spływa ciepła ciecz.. Westchnąłem głośno a po moim poliku spłynęła kolejna łza. Byłem strasznie wyczerpany kolejną bez senną nocą.. Cholernie tęskniłem za Mk'em i w chuj się o niego martwiłem. Wstałem z ziemi i spojrzałem na swoje ręce. całe były w ranach z których obficie spływała szkarłatna ciecz. Skupiłem się przez chwilę na tym jak krew spływa powoli po mojej ręce zatrzymując się centralnie na dole mojej ręki po czym zbiera parę innych kropel do siebie przez co pod wpływem ciężaru kropel upada na podłogę jako jedna duża kropla. Pomogło mi to trochę bo chociaż na chwilę mogłem odwrócić uwagę od tych wszystkich zmartwień

Cichym krokiem by nie wybudzić nikogo ze snu, ruszyłem do łazienki. Otworzyłem drzwi które oczywiście musiały zaskrzypieć jednak na moje szczęście nikogo to nie obudziło. Uznałem że nie zamknę drzwi by nie robić więcej hałasu po czym przybliżyłem się do umywalki. Delikatnie ułożyłem rękę pod kranem i puściłem gorącą, a wręcz parzącą wodę. Syknąłem z bólu lecz nie zabrałem ręki spod kranu. Temperatura w ogóle mi nie przeszkadzała lecz woda wlatująca w świeże rany piekła cholernie. Nie odkaziłem ich ani nie przemyłem nawet mydłem, lecz nie zbyt mnie teraz obchodziło czy wda mi się zakażenie.

Przemyłem wodą również drugą rękę po czym musiałem wyczyścić całą umywalkę bo cała była w resztkach mojej krwi. Gdy tylko skończyłem ją czyścić, sięgnąłem do szafki po bandaże. Lecz jak się okazało został jedynie skrawek bandaża który nie zasłoniłby mi chociaż ćwiartki tych ran. Westchnąłem i odłożyłem go na miejsce. Wyszedłem cichym krokiem z łazienki i zgasiłem światło nawet nie zamykając za sobą drzwi. Miałem się kierować do swojego pokoju lecz uznałem że i tak nie zasnę więc może przespaceruje się trochę.

Wyszedłem na zewnątrz i ruszyłem w stronę parku. Ciekawe gdzie są Wukong i Macaque, wyszli rano na spacer i nie wrócili mimo że jest już około 3 w nocy. Wszyscy wiedzieliśmy że pewnie wrócą wieczorem bo chcą się trochę poruszać, lecz o tej godzinie to już dziwne że ich nie ma. Pomyślałem że może przy okazji uda mi się ich znaleźć. Spacerowałem sobie wsłuchując się w szelest liści a po chwili również w opadające krople ponieważ zaczęło padać.

Poszedłem na najbliższą polane i usiadłem na zimnej i mokrej od deszczu trawie. Zamknąłem oczy czując jak powoli moknę a moje ubrania nasiąkają wodą.. Wtem nagle poczułem czyiś dotyk na moim ramieniu. Od razu odskoczyłem i spojrzałem na osobę. Był to Sonne. Usiadł on obok mnie przy czym ja natychmiast zrobiłem parę kroków w bok. Spojrzał na mnie smutno i powiedział że nie zamierza mi nic robić. Ja mu jednakże dalej nie ufałem więc utrzymywałem dystans.

Sonne westchnął głośno po czym z skruchą w głosie przeprosił mnie za swoje wcześniejsze zachowanie. Mimo iż skrzywdził moich przyjaciół to wiedziałem że tak naprawdę nigdy nie chciał dla nich źle. Wstałem delikatnie z trawy i nic mu nie odpowiadając chciałem pójść dalej pospacerować. Wtem Sonne złapał mnie za rękę chcąc chyba jeszcze porozmawiać lecz wtem ja syknąłem z bólu a on zobaczył rany na mojej ręce. Od razu zmartwiony wyciągnął bandaż który miał w kieszeni i założył mi go na rękę. Uznając już że i tak zobaczył jedną moją rękę, pokazałem mu również drugą by nałożył mi bandaż. Gdy nałożył mi już opatrunki, przytulił się do mnie chyba nie wiedząc zbytnio co powiedzieć. Też nie wiedziałem co zrobić więc nie odezwałem się tylko dalej stałem jak słup..

Pov Macaque

Przez cały czas ja i Wukong nie odzywaliśmy się do siebie by nie rozpocząć kolejnej kłótni. Nie wiemy w sumie ile tak nam godzin minęło ale dalej nie znaleźliśmy ani naszych przyjaciół ani wyjścia stąd. Zauważyliśmy jedynie małą wyrwę lecz była wielkości mojej dłoni więc nawet nie próbowaliśmy przez nią przejść. Szukaliśmy już praktycznie wszędzie gdzie się dało a dalej staliśmy w punkcie wyjścia.

Maybe I love you?//SpicyNoodles🧡❤️//Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz