List

29 2 0
                                    

Pov. Amarii 

- Flumen! 

- Oho. - usłyszałam za sobą głos Lory'ego. Trzepnęłam go w ramię nawet na niego nie patrząc, swój wzrok utkwiłam w zmierzającej do nas postaci. Mój ojciec mimo iż miał pięćdziesiątkę na karku dobrze się trzymał, zupełnie jakby starość wcale go nie sięgała. Ubrany w szarą bawełnianą koszulkę i skórzaną narzutę, która ledwo co trzymała się na jego ramionach zmierzał do nas, a raczej do mnie niemal biegiem.

- Dziecko drogie czy ty chcesz bym przez ciebie osiwiał!? W pojedynkę na kilkanaście wilkołaków! Czy ciebie Ahtohallan opuścił? Od tygodnia szwendasz się po lesie. Wiem, że Felice sama zaproponowała ci przejęcie obowiązków pod twoją nieobecność jednak nie zapominaj, że ona w najbliższym czasie nie zostanie Kinnasha. - przestałam zwracać uwagę na słowa ojca gdy na horyzoncie pojawiła się moja bratowa. Felice była uroczą rudowłosą dziewczyną, zaledwie cztery wiosny młodszą od mojego przygłupiego brata, który niedługo będzie mógł się pochwalić trzydziestką na karku.

- Amarii! Duchy wysłuchały mych modlitw! - przerwała wywód mojego ojca przytulając mnie z całej siły - Te dzieci, to.. to nie są dzieci... - z trudem powstrzymałam śmiech słysząc z jaką powagą się wypowiedziała. Odsunęła się ode mnie i łapiąc za ramiona krzyknęła. - To małe potwory! Znaleźć im zajęcie na dłużej niż godzinę jest równe z dopłynięciem na Ahtohallan, gdy nie daj księżycu zaczną się kłócić ciężej je pogodzić niż Loriosa i ciebie, a jak po zajęciach dołączą Praeditus wtedy zaczyna się piekło! - wyrzucała z siebie słowa jak z karabinu, coraz to bardziej zagłębiając się piekielne obowiązki Kinnasha, w tym opiekę nad małymi potworami. Dopiero Lorios zdołał oderwać ode mnie rudowłosą.

- Zapewniam Cię kochanie, że moja siostra przez najbliższym miesiąc nigdzie nie zniknie. Prawda tato? - a to podstępny drań, zmrużyłam oczy i posłałam Loriosowi najbardziej mściwe spojrzenie na jakie było mnie stać.

- Miesiąc!? Żeby to tylko na miesiąc! - oburzył się ojciec. Już otwierał usta by ponownie zacząć swój monolog, z którego nic bym nie zapamiętała gdy duchy zlitowały się nade mną i przysłały odsiecz.

- Co żeś spłodził z tym się męcz. - wszyscy jak jeden mąż odwróciliśmy się w stronę nowo przybyłej osoby.

Na twarzy mojego ojca mogłam zobaczyć grymas, Lory wyprostował się jak struna, Felice z trudem powstrzymywała śmiech a ja przywdziałam na usta delikatny uśmiech.

- Przestańcie męczyć dziewczynę.

- Eee... Dziękuję. - rzekłam nie wiedząc jak inaczej zareagować na słowa kobiety.

Babcia Sariel, była chyba jedyną osobą w klanie, która była w stanie zripostować mojego ojca. Kobieta, która mimo swojego pokaźnego wieku ciągle poruszała się o własnych siłach i to bez jakiejkolwiek laski była zdecydowanie jedyną osobą, która popierała moje ,,szwendanie się po lesie". 

- Z takimi gburami w domu sama wybierałabym się do lasu średnio co godzinę. - prychnęła patrząc na swojego syna i wnuka spod przymrużonych powiek - Niestety na stare lata kondycja mi siadła. - stwierdziła przekrzywiając lekko głowę i strzelając karkiem.

___

Od ponad godziny siedziałam w swoim/ojca gabinecie i przeglądałam zaległe listy, dokumenty, raporty. Przez ten tydzień nazbierało się tego całkiem sporo a mój ukochany tata stwierdził, że jest to praca w sam raz dla mnie. Jeśli w ten sposób chce mnie zniechęcić do wędrowania po lesie to jest na dobrej drodze. Gdy za oknem zapanował mrok do gabinetu wpadła Felicie.

- Mam dla ciebie list. - oznajmiła na wejściu rudowłosa. Spojrzałam na nią zaskoczona ale zaraz wróciłam do treści dokumentu przede mną. 

- List? - powtórzyłam po niej śledząc litery na papierze.

AhtohallanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz