29 - Progres

426 39 32
                                    

Przebywanie w szpitalu dla nikogo nigdy nie było przyjemne. Ciężko jednak było się licytować, jaka grupa osób odwiedzających chorych ma najgorzej. Gdy już utwierdzałem się w tym, że jedni mają źle, zawsze okazywało się, że ktoś ma jeszcze bardziej skomplikowaną sytuację. Przez te kilka dni, przykładowo, widziałem osoby, które w ogóle nie mogły zobaczyć swojej bliskiej osoby, bo było zbyt duże ryzyko, żeby dopuścić wizyty z zewnątrz. Takie osoby przebywały godzinami na izbie przyjęć, w oczekiwaniu na jakąkolwiek informację. Spotkałem też przy automacie z kawą kilka matek, które opowiadały sobie nawzajem, jak koczowały całe noce przy łóżku swojego chorego dziecka i jak to muszą spać na podłodze, bo nie ma dla nich miejsca do spania. 

Ja sam też byłem teraz takim szpitalnym koczownikiem. W ciągu weekendu prawie nie rozstawałem się z krzesełkiem, które stało przy łóżku Regulusa. Wychodziłem jedynie na kawę i do łazienki. Syriusz namawiał mnie wielokrotnie na powrót do domu, jednak ja wolałem zostać, dopóki miałem wystarczająco rzeczy na zapas. 

Regulus wciąż się nie wybudził, a minęło już kilka dni. Lekarze byli jednak dobrej myśli, bo jego wyniki były już lepsze w niedzielę rano. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że ten szpitalny koszmar wkrótce się skończy. Początek nowego tygodnia nie przyniósł jednak żadnej zmiany. 

Postanowiłem jeszcze przez poniedziałek zostać obok Regulusa i we wtorek, gdy przyjdzie Syriusz, wrócić do domu po kilka rzeczy, gdy Harry będzie w szkole. Z jakiegoś powodu wolałem unikać jego obecności. Obawiałem się, że jego zachowanie się nie zmieni i nadal będzie źle o nim mówić i próbować ciągnąć swoją intrygę.

Starałem się za bardzo o tym nie myśleć, lecz gdy tylko Harry znikał z moich myśli, coś mi o nim ciągle przypominało. W poniedziałek aż do południa myślami byłem przy Regulusie, lecz jakoś około godziny pierwszej zaczęli do mnie dzwonić ze szkoły. Na samą myśl o rozmowie z dyrektorką przewracało mi się w żołądku. Nienawidziłem tej kobiety. 

— Słucham? — Odebrałem telefon tak czy inaczej. Ten cholerny dziewczęcy głosik odezwał się prawie momentalnie. 

— Dzień dobry panie Potter. Cieszę się, że odebrał pan telefon. Zaraz sobie wyjaśnimy całą sytuację.

— O co chodzi? Coś się stało w szkole z Harrym?

— Przed chwilą przyłapałam pana syna, gdy chciał opuścić teren szkoły podczas trwania zajęć. Harry twierdzi, że musi koniecznie być teraz w szpitalu, bo pana partner tam trafił parę dni temu i podobno jest jakaś ważna rzecz, którą chce panu powiedzieć, ale niestety nie chce mi wyjawić o co chodzi, dlatego postanowiłam zadzwonić i sprawdzić, czy to prawda. Mi się wydaje, że on po prostu chce iść na wagary. — Opowiadała śpiewającym tonem i z takim akcentem, jakby właśnie miała mieć rację. 

— Harry mówi prawdę, mój partner miał wypadek i jest w szpitalu od czwartku. Ja właśnie też tam teraz jestem. Jeśli rzeczywiście Harry chce mi coś ważnego powiedzieć, to zezwalam na to, aby opuścił teren szkoły i przyjechał do szpitala. 

— Mhm, rozumiem. Ale ze względu na to, że w godzinach lekcji szkoła odpowiada za niego, wolałabym, żeby ktoś go odebrał i doprowadził na miejsce. — Na te słowa wywróciłem oczami. Ta kobieta zawsze musi mi robić problem.

— Zadzwonię do jego chrzestnych, jedno z nich się pojawi i odbierze Harry'ego, może być? 

— Cudownie. Będziemy czekać u mnie w gabinecie. Do widzenia.

— Do widzenia. — Rozłączyłem się i od razu zacząłem pod nosem pomstować na tą babę. Postanowiłem zadzwonić do Marlene, bo nie chciałem przeszkadzać Syriuszowi  w pracy. Ona od razu zgodziła się odebrać Harry'ego i przywieźć go tutaj. 

Zawsze będę przy tobie [Jegulus]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz