"Skręciłam w jedną z uliczek, podążając do miejsca, w którym mogłam być sama. Nikt tam nigdy nie przychodził, ludzie bali się tego miejsca. Ja natomiast uważałam, że jest to jedne z najbezpieczniejszych miejsc jakie znam."
Usiadłam pod płaczącą wierzbą, podciągąc nogi pod brode. Wsłuchałam się w panującą ciszę. Przypomniałam sobie jak kiedyś tu przychodziłam, siadałam zawsze w tym samym miejscu, czekając aż siły, które krążą nad tym miejscem zaczną działać. Potrzebowałam odprężenia, a to miejsce mi to dawało. Tutaj mogłam się wyciszyć i na spokojnie wszystko przemyśleć. Akurat w tym przypadku nie chciałam tego robić, potrzebowałam jedynie samotności. Niestety mój mózg zaczął mi na nowo przypominać wydarzenia z dzisiejszego dnia. Nie powstrzymałam łez cisnących się do moich oczu. Byłam teraz taka słaba. Miałam dość mojego życia. Gdyby mnie nie było, wszystkim byłoby lepiej. W szpitalu nie raz prosiłam Boga, żeby zabrał mnie do siebie, w miejsce wolne od problemów. Moje prośby jednak nie zostały wysłuchane, gdyż ciągle chodzę po ziemi zmierzając się z kolejnymi trudnościami stawianymi mi na drodze. Może Bóg chce zobaczyć ile jeszcze wytrzymam. Jeżeli tak to niech przestanie. Moje życie to jeden wielki chaos,z którym nie umiem sobie poradzić.
Moje policzki były całe czerwone, a oczy spuchnięte. Zapewne wyglądałam teraz komicznie. Schowałam głowę w swoich ramionach, kiedy usłyszałam za swoimi plecami czyjś głos.
- Wszystko w porządku?
- Idź sobie- odpowiedziałam gniewnym tonem, myśląc, że to mój tata zakłóca mi ubogą ciszę.
- Coś się stało?
- Nie, wszystko jest w porządku. Kpisz sobie ze mnie?
- Przepraszam. Mogę Ci jakoś pomóc?
- Po prostu odejdź!
- Jesteś pewna?
- Idź stąd, do cholery! Już dość dzisiaj zrobiłeś.
Podniosłam głowę i wtedy go zobaczyłam. Wysokiego blondyna, z nieziemsko błękitnymi tęczówkami, w których nie jedna dziewczyna już odpłynęła. W wardze miał kolczyk, który nadawał mu męskości i buntowniczej elegancji.
- Nie wierzę.Hemmings. - powiedziałam szeptem, który ja ledwo słyszałam.
Blondyn uśmiechnął się ukazując swe piękne dołęczki, jednocześnie przygryzajac wargę. Ta zwykła czynność wywarła na mnie takie wrażenie, że nogi zaczęły się dziwnie trzęść, a dotąd zamknięta buzia otwierać.
- Hey - powiedział uprzejmym głosem, wyciągając do mnie rękę. - Luke jestem.
- Wiem - powiedziałam zdezorientowana. Zapewne wyglądałam teraz tak samo głupio jak brzmiałam.
- Nie przedstawisz się? - zapytał się, śmiejąc się z mojej nieporadności.
- Lu-Lucy , Lucy Benson
- Ślicznie - odpowiedział, pomagając mi wstać.
- Luke, j-ja naprawdę przepraszam. Myślałam, że t-to mój tata. - zaczęłam pośpiesznie wyjaśniać moje dziecinne zachowanie, kiedy poczułam ręce blondyna na moim ciele. Przytulił mnie, przyciągając moje dygoczące ciało do siebie. Tym czynem chciał dodać mi otuchy i pokazać, że w pełni rozumie moją rekację. Co jest naprawdę bardzo dziwne, gdyż nie zdawał sobie sprawy z zaistniałej sytuacji.
- Dlaczego? - zapytałam ze łzami w oczach.
- Byłaś smutna, chciałem pomóc.
- Dziękuję, pomogło. - dodałam z wielkim uśmiechem na ustach na co Luke odpowiedział tym samym.
Wpatrywaliśmy się w siebie bardzo długo. Jego błękitne tęczówki przenikały moje, pełne bólu i smutku. Była to moja jedna z najbardziej krępujących i najpiękniejszych chwil w życiu. Kiedy oczy znowu zaszły mi łazami, spuściłam głowę w dół, aby nie pokazać swojej słabości. Luke widząc moje speszenie odchrząknął, podrapał się po głowie i powiedział
- No, więc... Jesteś naszą fanką?
- T-tak - Odpowiedzałam drżącym głosem. - Emm... Luke... Mam pytanie...
- Tak?
- Co ty tutaj robisz..? Tak wiem zabrzmiało to strasznie głupio, ale po prostu nie sądziłam, że kiedykolwiek ktoś przyjdzie aku... - Mówiłam na jednym wdechu, aby jak najszybciej wyjaśnić swoje głupie pytanie. Jednak nie dane było mi dokończyć, ponieważ Luke widząc moje zakłopotanie przerwał mi łagodnie się uśmiechając.
- Lucy, spokojnie. W pełni rozumiem twoje pytanie. Ja też nie sądziłem, że spotkam tutaj żywą duszę, a jednak. Przychodzę tutaj kiedy potrzebuję sobie coś przemyśleć. To miejsce pozwala mi zapomnieć o codzienności. Tutaj mogę być sobą, nie muszę nikogo udawać. - Tłumaczył blondyn delikatnie ściskając moją dłoń.
Patrzyłam w jego oczy pełne szczerości. Mówił tak dojrzale. Jego wypowiedź bardzo mie wzruszyła. Na mojej twarzy pojawił się pierwszy prawdziwy uśmiech.
- Co? - Zapytał wyraźnie zdziwiony moim czynem. - Śmiejesz się ze mnie.
- To nie prawda - odpowiedziałam dziecinnym głosem.
- A ja myślę, że ty naprawdę się ze mnie śmiejesz - ciągnął dalej.
- To nie tak, Luke.
- A, więc jak?
- Ja po prostu... Zadziwia mnie to jak dwa różne światy mogą być do siebie tak bardzo podobne. - powiedziałam z wielkim uśmiechem na ustach, spowodowanym zaistniałą sytuacją.
- Mam rozumieć, że ty też tu... - dodał radośnie
- Tak. - Spojrzałam na niego, przypominając sobie, że rodzice prawdopodobnie mnie teraz szukają.
- Luke, wybacz, ale muszę wracać.
- Oh, okey. Zapewne jeszcze się tu spotkamy.
Już miałam odejść kiedy Luke ponownie chwycił moją rękę, nie pozwalając mi ruszyć przed siebie.
- Em.. Lucy. Mogłabyś dać mi swój numer? - zapytał speszony, wyciągając rękę, w której trzymał swojego iPhona. Popatrzałam na niego z wielkim zdziwieniem. Luke chciał mój numer. Coraz bardziej wierzyłam w to, że to tylko sen. Spotkanie z nim, przytulenie, a teraz jeszcze ten numer. Jestem w siódmym niebie Sięgnęłam po telefon, wpisując liczby, które mogły zmienić moje życie na lepsze. Teraz pozostaje tylko wiara, że kiedyś go użyje...
__________________________________________________________________
Hey kochani!
"Łooo, to ona umie się odzywać?"
No jasne! Specjalnie czekałam na ten rozdział. Jest jednym z moich ulubionych, ponieważ po raz pierwszy pojawia się w nim Luke. Teraz mogę wam zdradzić, że akcja się już rozkręca.
Są już 4 rozdziały, wiec myślę, że trochę poznaliście się z tym ff. Dlatego chciałam się zapytać co o nim sądzicie. Piszcie w komentarzach. Z miłą chęcią poczytam.
czytasz= komentujesz ;)