8. Czorty

73 11 46
                                    

Wreszcie nastał dwudziesty drugi marca. Obudziłam się o czwartej rano, zlana zimnym potem - znów koszmar o tym chłopaku. Chyba będzie trzeba się wrócić do tamtego mieszkania i porozmawiać z jego duchem... Już nie zasnęłam. Leżałam tylko z zamkniętymi oczami, oczekując poranka, który przyszedł szybciej, niż się spodziewałam. O dziewiątej zwlekłam się z łóżka, zjadłam śniadanie i o dziesiątej trzydzieści byłam już gotowa.

Widziałam przez okno podjeżdżający samochód, w którym siedział Warszawa i Łódź. Obaj panowie układali w środku rzeczy - udało się załatwić dwa karabiny maszynowe i cztery magazynki. Jednak z pojazdu Adam wysiadł dopiero za pięć jedenasta. Zaraz usłyszałam jak puka do drzwi. Wpuściłam go do środka, sięgając po swoje rzeczy. Chwyciłam także za bukiet kwiatów. Kupiłam irysy, mało kwiatów teraz kwitnie, a mama przepadała właśnie za tymi fioletowymi buziami.

- Jak się czujesz? - spytał dla pewności, całując mnie w usta.

- Stresuję się, ale musimy to zrobić. Po prawie milenium trzeba skończyć co się zaczęło. - zapewniłam z uśmiechem.

Wyszliśmy, wsiadając do samochodu.

- Serwus. - odezwał się Warszawa z przodu. Siedział za kierownicą.

- Serwus. - mruknęłam.

- Uwaga na nogi. Karabiny tam leżą. - poinformował Adam ze szczerym rozbawieniem. Siedział obok mnie.

Pokiwałam głową, układając stopy pomiędzy metalem. Wtedy ruszyliśmy.

Droga mijała w milczeniu. Wszyscy byli zbyt zadumani i zestresowani, żeby odezwać się choćby słowem. Dodatkowo moje niewyspanie dawało się we znaki, a ciepły płaszcz powoli tulił mnie do snu. Walczyłam jednak z uczuciem.

"W torebce mam pistolet, pod nogami karabiny - na bogów, co to za czasy nastały... - przeszło mi przez głowę. Zaraz pojawiła się odpowiedź: - Czasy wojny."

Patrzyłam za okno, szukając czegoś na czym można zawiesić wzrok - nie było nic takiego. Wpatrywałam się tępo w przechodniów, stragany rozłożone na ulicach, oddziały żołnierzy maszerujące swobodnie przez ulice, aż wreszcie tramwaje, powozy konne i ryksze.

Przejechaliśmy Wisłę, wyjeżdżając obok Cytadeli. Jak zwykle kręciło się tu od cholery Niemców, pilnujących zabudowań i Dworca Gdańskiego - właśnie wylał się z niego tłum, co oznaczało, że pociąg tyle co przyjechał. I wtedy, w ruchliwym tłumie, ujrzałam dwie czerwone postacie. Obie w ubraniach cywilnych, obie całujące się na pożegnanie. Nie zauważyli nas, ale stres jakiego się najedliśmy, mijając postacie był nasz.

- Widzę, że romans jest wiecznie żywy. - zaśmiałam się, kiedy wreszcie dojechaliśmy na cmentarz. Teraz tylko czekać na odpowiednią godzinę.

- Masz jakiś argument przeciw nim. - uznał Warszawa, kładąc karabin na fotelu obok siebie.

- Lepiej byłoby go zostawić na później, ale jeszcze nie wiem jak potoczy się spotkanie. - westchnęłam zrezygnowana.

Cmentarz straszył odrapanym i starym płotem. Czułam unoszącą się tam śmierć, dlatego raczej rzadko pojawiałam się na grobach bliskich mi osób. Nie lubiłam wzroku duchów na swoich plecach i tego wiecznego unikania ich, aby te nie zaczęły jęczeć i wyć nade mną, czy odwiedzanym przeze mnie grobowcem. Z resztą pierwsze półprzezroczyste osoby zaczęły mi się przyglądać. Odwróciłam wzrok.

- Możemy się jeszcze wycofać. - przypomniał mi Łódź.

- Dam radę. - zapewniłam.

Adam wiedział jak bardzo unikam miejsca spoczynku i dlaczego to robię. Wiedział o mnie naprawdę wiele. Więcej niż którekolwiek z miast i którakolwiek żywa osoba. To nie tak, że ja nie wiedziałam wielu rzeczy o nim. Często rozmawialiśmy, zwłaszcza przed wojną, a i teraz często dostaję od niego jakieś listy, kwiaty, drobne upominki. Szkoda, że musiałam się tego wszystkiego pozbywać ze względów bezpieczeństwa...

GradOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz