9. Sekret

62 10 18
                                    

Siódma pięćdziesiąt pięć, ulica Polna jeden. Stoję na chłodnej ulicy, patrząc z jakimś przestrachem na budynek straży pożarnej. W ścianach wciąż tkwiły kule, a tynk był zdrapany przez bomby i odłamki. Obok mnie stoi Warszawa. Dziś zmienimy bieg historii.

- Wejdę tam. Przyjdziesz kiedy cię wezwę. - powiedziałam wreszcie.

Mruknął, dając znać, że zrozumiał rozkaz.

Ostatni głęboki oddech i idę. Kiedy tylko przekroczyłam drzwi budynku, poczułam spokój - duchy są po mojej stronie. Ruszyłam wzdłuż korytarzy, prowadzona na oślep. Nie zostało mi wskazane miejsce spotkania. Miałam się tylko stawić pod tym adresem. Ale wiem, że mnie nie oszukano, że to tutaj.

Wspięłam się na drugie piętro, a tam ruszyłam po korytarzu. Długi i pusty korytarz odbijał moje kroki echem. Minęłam pierwsze, drugie, czwarte, szóste drzwi, aż wreszcie stanęłam przed tymi z numerem dwadzieścia osiem. Uniosłam pięść i zapukałam.

Zaraz usłyszałam donośne "Proszę". Weszłam do środka, zamknęłam za sobą drzwi i uniosłam wzrok na pięciu mężczyzn. Wszyscy dobrze po czterdziestce. Patrzyli na mnie pytająco.

- Kupiłam dla męża złoty zegarek na placu Królewskim w Berlinie. - powiedziałam spokojnie.

- Proszę się zameldować. - rozkazał jeden z nich.

- Major Pola. - stanęłam na baczność salutując.

- Dlaczego chciała się pani z nami widzieć, pani major?

- Znają mnie panowie jeszcze sprzed wojny. Wiedzą panowie kim byłam i kim jestem. Mój ród nie jest zwykły. Wbrew pozorom i długości istnienia, nie ma nas tysiące, a tworzą go tylko trzy kobiety: ja - Wojsława Kaźnieńska, moja mama - Władysława Kaźnieńska i moja babka - Sławomira Kaźnieńska.

Mężczyźni milczeli. Jedynie świdrowali mnie wzrokiem, ciekawiąc się moimi wyjaśnieniami. Na razie nie mogłam jednak wyczytać z ich twarzy nic, ale trwałam w swojej zimnej krwi. Moja mama i babka stały po moich stronach, wspierając mnie. Czułam ich obecność, spokój i ciepło. Popierają moją decyzję - uf...

- Ród mój od wieków trwa przy władzy, jednak w bezpiecznej i niewidocznej odległości. Żyjemy tak jak naród, mamy wpływ na wydarzenia historii, sterujemy wszystkim z oddali. - mówiłam spokojnie i pewnie.

Nastała chwila ciszy. Zaraz któryś z mężczyzn parsknął głośno i zaczął się śmiać. Reszta poszła w jego ślady, niemal zwijając się na stołkach. Nie zareagowałam, wpatrując się spokojnie w ich twarze.

- Pani major, - wydusił po chwili jeden z nich. - przecież to niemożliwe, aby jedna osoba, w szczególności kobieta, miała wpływ na cały naród. Proszę przyznać, że to nieprawdopodobne. - spojrzał na mnie, oczekując zgody.

- To jest możliwe. - powiedziałam odważnie. Zaszłam za daleko, żeby się wycofać.

Zatkało ich. Przestali się śmiać, patrząc po sobie i wreszcie na mnie z ogromnym oburzeniem.

- Proszę nie opowiadać bzdur. - burknął jeszcze inny.

- W tej chwili nie mogę udowodnić, że mam wpływ na historię, gdyż jest to zbyt duża sprawa i bez podłoża w narodzie, jednak mogę udowodnić, że mój ród nie należy do zwyczajnych i codziennych do jakich należą panowie. Moja matka miała ponad trzy wieki na karku kiedy zmarła wraz z panem Piłsudskim dwunastego maja tysiąc dziewięćset trzydziestego piątego.

- Zatem oczekujemy dowodów. - prychnął mężczyzna.

"Nareszcie... - przeszło mi przez głowę"

Zaplątała się tam też jakaś ulga.

GradOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz