Pierwszy tydzień semestru zdawał się, ciągnąć w nieskończoność, jak jedna gigantyczna lekcja Historii Magii, lecz dziś w sobotę nareszcie można było odetchnąć.
Po śniadaniu wróciłam do dormitorium, wyjęłam pergamin i pióro, chcąc napisać do Samuela. Mój wzrok zawiesił się na przepływających w jeziorze druzgotkach.
Minęła już chwila, gdy nie wiedziałam jak napisać o wszystkim, o czym chciałam. Zrozumiałam, co czuli Ron, Hermiona i Pansy przez całe lato. Ciężko było pisać do Samuela list, bez opisywania dokładnie tego wszystkiego, co wydarzyło się przez ostatni tydzień i bez zadawania pytań o swoje przeczucia, w dodatku, tak by nie udzielać potencjalnym złodziejom listów mnóstwa informacji, o których nie chciałam, by wiedzieli. W końcu napisałam:
Kochany Cassiuszu.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze. Pogoda nie nastraja pozytywnie, a moje myśli błądzą wokół Ciebie. Sporo się dzieje, mamy masę nauki i prac domowych w związku ze zbliżającymi się SUM-ami, ale daję radę. Nasza nowa nauczycielka Obrony przed Czarną Magią, profesor Umbridge, jest prawie tak miła, jak moja babcia, którą poznałeś Ty i nasi przyjaciele. Tęsknimy wszyscy za naszym największym przyjacielem, mamy nadzieję, że wkrótce powróci.
Ja najbardziej jednak tęsknię za Tobą. Masz pozdrowienia od wszystkich.
Proszę, odpisz szybko.
Twoja Penelope.Przeczytałam list kilkukrotnie, próbując spojrzeć na niego z punktu widzenia osoby postronnej. Nie potrafiłam dostrzec, w jaki sposób mogliby wiedzieć, o czym pisze... albo do kogo pisze — tylko z samego przeczytania tego listu. Miałam nadzieję, że Sam zrozumie aluzję na temat Hagrida i usposobienia Umbridge.
Biorąc pod uwagę, że to był bardzo krótki list, napisanie go zajęło dużo czasu. W czasie gdy pracowałam nad nim, słoneczne światło igrało z wodą jeziora, poruszaną przez różne stworzenia w nim żyjące. Zapieczętowałam starannie pergamin i ruszyłam do sowiarni zastanawiając się, czy powinnam napisać także do ojca, sądziłam, że pewnie Harry to zrobił a nadmiar sów w tej okolicy, także mógłby wywołać zbędne zainteresowanie. Byłam już w hallu, gdy zobaczyłam kuzyna.
— Harry! Przejdziesz się ze mną do sowiarni? — spytałam, podbiegając do niego.
Pokazał swój list.
— Ou... no właśnie tak myślałam, że napiszesz do niego jednak.
— A Ty do Sama?
— Tak, brakuje mi go.
Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem, gdy ruszyliśmy przed siebie.
— Gdybym był wami, nie szedłbym tamtą drogą — odezwał się Prawie Bezgłowy Nick, dryfując niepokojąco ze ściany tuż przede mną i Harrym, gdy szliśmy korytarzem — Irytek planuje zrobić zabawny dowcip następnej osobie przechodzącej koło popiersia Paracelsusa w połowie korytarza.
— Czy ten dowcip dotyczy Paracelsusa spadającego na głowę tej osoby? — spytał Harry.
— Żeby było śmiesznie, dotyczy — powiedział Prawie Bezgłowy Nick znudzonym głosem — Subtelność nigdy nie była mocną stroną Irytka. Znikam szukać Krwawego Barona... on może być w stanie to powstrzymać... Do zobaczenia.
— Jest w naszym salonie, właśnie go mijałam chwilę temu — powiedziałam.
— Dziękuję!
Zamiast więc skręcić w prawo, skręciliśmy w lewo, obierając dłuższą, ale bezpieczniejszą trasę do sowiarni. Przez chwilę rozmawialiśmy a nasz nastrój polepszał się kiedy przechodząc od okna do okna widzieliśmy wspaniałe błękitne niebo. Harry miał później trening, w końcu wracał na boisko do Quidditcha.
Słońce było już teraz wysoko na niebie i kiedy weszliśmy do sowiarni, nasze oczy oślepił blask docierający z pozbawionych szyb okien. Grube srebrzyste promienie słońca przecinały okrągłe pomieszczenie, w którym na krokwiach gnieździły się setki sów, trochę niespokojnych, z których niektóre najwyraźniej dopiero niedawno wróciły z polowania. Pokryta słomą podłoga skrzypiała lekko, gdy kroczyli wśród kości, maleńkich zwierząt wyciągając szyję w poszukiwaniu swoich sów.
— Tu jesteś — powiedział Harry, zauważając Hedwigę gdzieś blisko samego szczytu sklepienia. — Zejdź tutaj, mam dla ciebie list.
Znalazłam Melody na jednej z niższych żerdzi. Pogładziłam ją, po piórkach i łepku, wyjęłam z kieszeni spodni torebkę z przysmakami i dałam jej kilka, po czym dowiązałam liścik do nogi sówki.
— Znajdź Samuela i wróć z dobrymi nowinami, no, chyba że będzie zbyt zajęty, by od razu odpisać, to wróć po prostu do mnie.
Melody niczym Freya podsunęła łepek do mojej dłoni, domagając się kolejnej porcji miziania. Pogładziłam ją czule, a ta przymknęła oczy i zahukała cicho. Odnotowałam w pamięci, by napisać niebawem do babci.
— Uważaj na siebie — szepnęłam do sowy i zaniosłam ją do jednego z okien.
Melody i Hedwiga wzbiły się w oślepiająco jasne niebo, poleciały przez moment w jednym kierunku, by po chwili odbić w dwie różne strony. Obserwowaliśmy je aż do momentu, kiedy stały się maleńkimi czarnymi plamkami i zniknęły.
— Dziwnie tak jak Hagrida nie ma — jęknął Harry.
— Tak, tęsknię nawet za jego ciastkami.
Harry uśmiechnął się. Wierzchołki drzew Zakazanego Lasu kołysały się na lekkim wietrze. Obserwowaliśmy je, rozkoszując się świeżym powietrzem owiewającym nam twarze, rozmyślałam o tym, kiedy odpisze mi Samuel, trochę było mi dziwnie, że nie napisał nic przez cały tydzień, ale pewnie miał sporo pracy, w końcu ja także nie mogłam narzekać, na nadmiar wolnego czasu więc mogłam to zrozumieć.
— Harry, widzisz go?
Wielki gadzi skrzydlaty koń, dokładnie taki jak te ciągnące hogwardzkie powozy, ze skórzastymi czarnymi skrzydłami rozpostartymi szeroko jak u pterodaktyla, uniósł się w górę ponad drzewami jak groteskowy gigantyczny ptak. Zatoczył wielki krąg, a następnie zanurzył się z powrotem w drzewa. Cała rzecz wydarzyła się tak szybko, że nie byłam pewna, czy Harry zdążył spojrzeć w miejsce, jakie mu wskazywałam.
— Tak, widziałem.
Drzwi sowiarni otworzyły się za nami i podskoczyliśmy z zaskoczenia odwracając się szybko zobaczyliśmy Cho Chang trzymającą w rękach list i paczkę.
— Cześć — powiedział automatycznie Harry.
— Cześć — powiedziałam z uśmiechem czując jak kuzyn spiął się momentalnie na jej widok.
— Och... cześć — powiedziała, wstrzymując oddech — Nie myślałam, że ktokolwiek tu będzie tak wcześnie... mam nadzieję, że wam nie przeszkadzam? Przypomniałam sobie dopiero pięć minut temu, że dziś są urodziny mojej mamy.
Uniosła w górę paczkę.
— Nie, jasne, racja, tak — odparł Harry.
Zrozumiałam, że jego mózg jakby się zablokował. Chciał powiedzieć coś zabawnego i interesującego, ale widocznie nie mógł.
— Ja już pójdę, mam trochę pracy, na razie kuzynie, pa Cho.
— Okej, cześć.
— Pa Cassie.
— Ładny dzień — powiedział Harry, gdy schodziłam, posyłając mu nieco swojego spokoju.
— Tak — odpowiedziała Cho — Dobre warunki na Quidditcha.
Nie słyszałam już nic więcej, przypomniałam sobie, że obiecałam Samuelowi, że odetnę się od Harry'ego, ale czułam, że nie jestem jeszcze na to gotowa, ani ja, ani on.
Gdy wracałam do zamku, słońce przyjemnie grzało w plecy, było tak przyjemnie, że nie chciało się wracać do środka. Zaszłam więc na dziedziniec i przysiadłam na jednej z wolnych ławek, wystawiając twarz w stronę słońca. Zamknęłam oczy i oddychałam głęboko. Błogi spokój ogarnął mnie w całości, czułam co prawda stres Harry'ego, był już nieco mniejszy niż przedtem, czuł się nawet zadowolony, najwidoczniej rozmowa z Cho przebiegała po jego myśli. Oparłam się plecami o ławkę, było mi tak błogo, ciepło i spokojnie, poczułam się prawie tak jak w objęciach taty lub swojego chłopaka. Nagle słońce zaszło, ale dość gwałtownie, otworzyłam oczy, nie, to nie słońce zaszło. To tylko Draco, stał przede mną razem ze swoimi osiłkami.
CZYTASZ
Ślizgonka z wyboru 5
FanfictionPiąty rok Cassandry w Hogwarcie to okres pełen wyzwań. Jej związek jest testowany, a ryzyko wydalenia zwiększa presję. Ślizgonka odkrywa tajemnice rodzinne, stawia opór nowej nauczycielce Obrony Przed Czarną Magią i walczy, ze zwolennikami Sami Wiec...