ROZDZIAŁ XI

1 1 0
                                    

❝madison❞


Madison Patton czuła się jak ktoś obcy na swojej osobistej imprezie. Jakby jej ruchy nie były jej własnymi. Jakby była tu tylko ciałem, a umysł znajdował się w kompletnie innym miejscu. W zasadzie wszystko zdawało się działać. Imprezowicze zajęli każdą wolną przestrzeń w domu i ogrodzie, było głośno, tłoczno i nieodpowiedzialnie, czyli tak, jak miało być. Mimo to Maddie przytłaczało uczucie niepokoju. Przeczucie, że coś wielkiego ma miejsce właśnie w tym momencie. Coś, czego naprawdę by nie chciała.

— Hej Madds, o której mamy zagrać? — spytał Jade, podłączając wszystkie sprzęty. Odkąd dowiedział się, że będzie mógł dać mały koncert, nie potrafił powstrzymać swojej ekscytacji.

— Poczekajmy z tym jeszcze trochę, co? Chciałabym usłyszeć was późnym wieczorem.

— Jak sobie życzysz. Twój dom, twoje zasady. Za to byłbym wdzięczny, gdybyś zawołała tu Keitha. Też powinien się przygotować.

— Jasne, zaraz go znajdę.

To zaraz okazało się znacznie dłuższe, niż przypuszczała.

Maddie w kółko dzwoniła do Keitha, ale nie odbierał żadnego z telefonów. Nie odpisywał też na smsy. Za to uczucie niepokoju narastało i praktycznie otulało ją swoimi wielkimi, strasznymi ramionami. Zaczęła biegać w kółko, wypatrywać go, wypytywać ludzi. Od stresu rozbolała ją głowa i zrobiło jej się niedobrze. Miała wrażenie, że na jej wizję zaczęły wstępować czarne plamy.

— Maddie.

Jej imię. Tylko tyle i nagle wszystko się uspokoiło.

— Keith! Tu jesteś, wszędzie cię szukałam! Jade prosił, żebyś...

— Za chwilę. Posłuchaj, muszę odwieźć Adeline do domu. Za dużo wypiła i ledwo trzyma się na nogach.

Nie. Nie. NIE.

— Dlaczego akurat ty?

— Maddie, błagam, nie rób scen. Mam samochód i nie piłem. Nie będę szukał kogoś innego, nie powinienem zostawiać jej z kimś obcym.

— Nie robię żadnych scen. Lepiej powiedz mi, co się stało, że z nią byłeś.

Zamilkli. Madison wpatrywała się w niego i chociaż stał tuż przed nią, na wyciągnięcie ręki, wydawało jej się, że są na osobnych krańcach świata, i nie mogła tego wytrzymać. Im dłużej trwała ta dusząca cisza, tym bardziej Maddie nie mogła powstrzymać łez.

Patrzysz na mnie, ale wcale mnie nie widzisz, prawda?

— Wrócę za chwilę. Przysięgam.

I zniknął. Nawet jej nie dotknął, nie odwrócił się. Madison zaczęła się trząść, niemalże dławić łzami. Uciekła gdzieś na tył ogródka, gdzie nikogo nie było. Zdjęła obcasy, rzuciła je na bok, i otuliła się ramionami, chowając zapłakaną twarz. Z góry założyła, że coś między nimi zaszło. Pewnie dlatego, że właśnie takie myśli dręczyły ją od ogłoszenia imprezy. I może pochopnie oceniła sytuację, ale Keith jej tego nie ułatwiał, choć tak bardzo chciała mu ufać.

Miała dość. Czuła się samotna i jedyne, czego pragnęła, to położyć się do łóżka i zasnąć. To wszystko było głupim pomysłem. Żałowała, że nie posłuchała Penny.

— Tak myślałem, że to ty.

Uniosła głowę i zobaczyła Andrew Daltona, w tej samej, ukochanej przez niego bluzie z Boston Celtics, i poczuła się jak w domu. Usiadł obok niej, bez słowa, uśmiechając się smutno. Pachniał tytoniem i alkoholem. Maddie wytarła oczy nadgarstkiem, kompletnie nie przejmując się spływającym makijażem. Zerknęła na Andrew, a potem wpatrywała się z nim w niebo. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło im na tej czynności, ale po raz pierwszy dzisiaj wydarzyło się coś dobrego.

— Trudny dzień? — zagadnął.

— Śmiało mogę nazwać go najgorszym dniem mojego życia.

— Aj, najgorszy dzień twojego życia to twoja własna impreza? Brzmi jak beznadziejny plot twist.

— I czuję się jak beznadziejna bohaterka, beznadziejnego dramatu.

— Beznadzieja.

Zaśmiali się. Tak po prostu, szczerze. Maddie prawie zapomniała o swoich łzach. I o tym, że Keith był teraz w samochodzie, sam na sam, z pijaną Adeline Marlow, która była w nim ewidentnie zakochana.

— A tak całkiem poważnie — zaczął Andie — coś się stało? Czyżby chodziło o to, że twoja przyjaciółka brata się z twoim odwiecznym nemesis?

— Zaraz, Penny zakumplowała się z Salvagem?

— I to jak, usta im się nie zamykają! Przynajmniej tak to wygląda z boku.

— Kurczę, zostałam zdradzona — zachichotała.

— Więc? Czemuż ronisz łzy, niewiasto? — Andrew wykonał jakiś dziwny, teatralny gest.

— Bardzo zabawne! — Szturchnęła go w ramię. — Cóż, prawda jest taka, że... Jakby to wyjaśnić...

— Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. Serio.

Andrew przysunął się do niej i najzwyczajniej w świecie ją przytulił. Z początku mięśnie Maddie natychmiast się napięły. Zastygła w miejscu. Przez moment jedynie wdychała jego zapach i czuła, jak kosmyki jego blond czupryny gilgotały ją w policzek. Wkrótce Madison powoli uniosła ręce i owinęła je wokół talii Andiego. Oparła czoło o jego ramię i pozwoliła kilku łzą skapnąć na materiał bluzy.

— Andie?

— Tak?

— Jest mi tak bardzo, bardzo źle. Nie wiem, co robić.

Nie odpowiedział, a jedynie objął ją mocniej. Przeczesywał jej włosy palcami, jakby chciał powiedzieć: „już wszystko dobrze", a Maddie zatopiła się w tym spokojnym, pełnym czułości dotyku.

— Dlaczego to nigdy nie jestem ja? Dlaczego zawsze jest ktoś inny? Czemu nigdy nie mogę być pierwsza? Chociaż ten jeden raz chciałam...

— To nie twoja wina. Nie twoja.

Nie moja wina...

— To wszystko to wina miłości.

To zawsze jest wina miłości.

Wszystkie kolory, za które cię kochamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz