Rozdział 4

49 6 0
                                    

Maddison

Otwarłam ociężałe powieki. Mój zmysł wzroku zarejestrował ten sam widok, co każdego ranka – białą ścianę niewyróżniającego się mieszkania. Powinnam zmienić przynajmniej kolor mojego pokoju, bo od białego przewracało mi się w głowie. Był nużący i nudny, a ja potrzebowałam urządzić to mieszkanie na tyle, by zmiany zaspokoiły mnie przynajmniej na jakiś czas.

Spoglądnęłam na budzik stojący na komodzie.

Cholera jasna.

Zaspałam na wykłady, a to nigdy mi się nie zdarza. Od zawsze byłam punktualna, a opuszczenie zajęć było czymś niedopuszczalnym. Wynikało to ze strachu, że nie zdam nawet ze stuprocentową obecnością; że akurat na zajęciach, na których się nie pojawię, będzie wykładany najważniejszy materiał.

Wstałam z łóżka w najszybszym tempie na jaki mnie było stać. Szybko tego pożałowałam, gdy uderzył mnie ból głowy. Był niczym zderzenie się ze ścianą.

Wczoraj wypiłam zbyt dużą ilość alkoholu. I dzisiaj musiałam mierzyć się z kacem.

No tak. Wczoraj był piątek. A to oznacza, że dzisiaj była sobota. Wspomnienia wczorajszego wieczoru powracały do mnie niczym bumerang. I wszystko wracało do normy. Tak samo ja, powinnam wrócić do łóżka. Zanim to zrobię, powinnam ogarnąć siebie przynajmniej do tego stopnia, żeby wyglądać jak człowiek, który nie opił się wczoraj jak ostatni alkoholik.

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. I prawie odskoczyłam. Wyglądałam obskurnie. Pod oczami miałam rozmazany tusz do rzęs. Poza tym, spałam w makijażu co nie wyglądało najlepiej i nigdy nie powinno się wydarzyć, a każdy włos na mojej głowie ustawił się w innym kierunku. A jeśli już o nich mowa, powinnam wybrać się do fryzjera. Moje końcówki były cienkie i poszarpane, a odrosty zbyt duże, by gdziekolwiek się w nich pokazywać.

Miałam nadzieję, że to tak nie wyglądałam zanim Connor wyszedł.

I nie mam na myśli odrostów, które na pewno nie pojawiły się w przeciągu jednej nocy.

Connor.

Pamiętam tylko tyle, że ciężko mi było wejść na drugie piętro mojego mieszkania. Obrazy wokół się rozmywały, a słowa docierające do moich uszów brzmiały niewyraźnie. Nigdy się tak nie czułam, bo nigdy nie wypiłam takiej ilości alkoholu, żeby przeżywać okropne katusze. Jak widać – do czasu.

Wczoraj się skończyła moja połowiczna abstynencja i dziwiłam się własnej osobie, że z chęcią i dobrowolnie piłam wódkę w swojej własnej obecności. Brzmiało nieco smutno, ale takie są fakty. Nigdy nie uważałam, żeby alkohol był dobrym rozwiązaniem na to, by przeboleć swoje smutki, ale czasami dobrze jest nie myśleć nic. Upoić się do stanu nieświadomości i nie przejmować się obowiązującymi regułami. Za dużo ich na każdym kroku.

Wisienką na torcie był fakt, że za dużo od siebie wymagałam. Chciałabym we wszystko się angażować i zrobić jak najwięcej. Pracować w wolne dni, mieć najlepsze stopnie i jak najwięcej doświadczać.

To wszystko brzmiało imponująco, dopóki nie weźmie się wszystkiego na barki. I nie wiem właściwie co jest gorsze – mieć dużo pomysłów na siebie, czy nie mieć żadnego. Obydwie opcje są bardzo skrajnie i zmierzają w sumie do jednego wniosku – nie wiem, w jakim iść kierunku.

- Mam już kurwa dość twoich kłamstw! Wynoś się! – doszedł mnie głos sąsiadki z trzynastki, mieszkającej obok mnie. Jęknęłam z rezygnacji. Odkąd tu jestem, wysłuchuję kłótnie tego małżeństwa. Dzięki bogu, nie mają dzieci – inaczej nie przeżyłabym więcej wrzasków. To minus mieszkania w bloku. Fakt, niektóre ich sprzeczki bywały interesujące, ale o małżeństwie Brownów mogłabym napisać księgę awantur małżeńskich. Z czasem ich kłótnie stały się mniej interesujące, bo odniosłam wrażenie, jakbym oglądała, a właściwie tylko słuchała powtórki. Może to i lepiej. Nie muszę słuchać jęków z ich upojnych nocy.

Pearl HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz