XXXV

125 9 1
                                    

Całe przyjęcie nie trwało dłużej niż kilka godzin. Mimo wszystko były to święta, Louis nie mógłby się na nich gniewać za wczesne wyjście, dlatego z szerokim uśmiechem na ustach żegnał ich i dziękował za przyjście.

Takim sposobem został wraz Zaynem, Harrym oraz ich rodzinami, którzy zgłosili się na pomoc w porządkach.

Kiedy ich trójka miała zająć się zbieraniem serpentyn oraz konfetti, pozostali zanosili naczynia do kuchni lub odkurzali czy wycierali brudne meble.

— Teraz tak sobie myślę i ty chyba serio mnie kochasz — zwrócił się do Malika, podając mu kolorowe gwiazdki. W odpowiedzi dostał obrzydzone spojrzenie.

— Nie? — parsknął i wskazał kciukiem na mężczyznę z kartonem w rękach. — Tak naprawdę to zasługa Stylesa, kazał mi tu przyjść.

— Oh, no tak, jasne — kiwnął głową i zaraz uśmiechnął się zadziornie. Spojrzał na bruneta i puścił oczko. — Więc będę musiał mu jakoś podziękować, hm?

— Myślę, że tak — oblizał wargi, również unosząc kąciki ust.

— Ew! Bez przesady — skomentował Zayn, podnosząc z ziemi jeden z balonów. — Nie mam zamiaru wyobrażać sobie waszej dwójki w łóżku.

— Wiem, że już to zrobiłeś — parsknął Louis.

— Nie wiem o czym mówisz.

Ci roześmiali się, doskonale wiedząc, że właśnie taką reakcje dostaną. Spojrzeli na siebie z zagryzionymi wargami, a w ich spojrzeniach grały rozbawione iskierki.

Nie zajęło im to tak długo, ponieważ już po niecałej godzinie wnętrze było czyste i wyglądało tak jak zanim tu przyszli. Tomlinson rozejrzał się jeszcze przez chwile z małym uśmiechem, chcąc zapamiętać ten moment jak najlepiej; ta niespodzianka z pewnością będzie rozpamiętywana jeszcze przez długi czas.

Nigdy nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie miał swoją imprezę urodzinową. Chociaż tak naprawdę nie spodziewał się, że będzie miał najwspanialszego chłopaka na świecie, a jednak ten teraz otaczał go od tyłu, z brodą na barku.

— I jak? Podobało się? — mruknął mu do ucha, składając motyli pocałunek na boku jego szyi.

— Bardzo — obrócił się w ramionach i ułożył dłonie na jego klatce piersiowej. — Jeszcze raz ci dziękuję.

— Nie masz za co, gwiazdko. Kocham patrzeć jak się cieszyć — powiedział, cmokając go w czoło.

— A ja kocham ciebie, słońce — stanął delikatnie na palcach i złączył ich usta, chcąc przekazać mu, jak bardzo szczęśliwy był w tym momencie.

Nie dość, że przeżył jedne ze swoich najlepszych urodzin, to w dodatku nie czuł się tym wszystkim tak przytłoczony, jak robiłby to jeszcze ponad rok temu. Z Harrym u boku jakoś dawał sobie radę z fobią, która nie objawiała się już takimi dużymi napadami stresu.

Dzięki temu również Zayn odczuł ulgę, kiedy nie musiał być na każde zawołanie przyjaciela. Dostawał więcej czasu dla siebie, dzięki czemu mógł poświęcić go na eksplorowaniu swoich zainteresowań. Odnalazł spokój w rzeźbieniu w drewnie, co zaczęło się naprawdę spontanicznie.

Pewnego dnia, gdy chodził po lesie, naszła go dziwaczna myśl, która popchnęła go do wzięcia ze sobą niewielkiego pnia i spróbowania stworzyć z niego coś nowego.

To na swój własny, unikalny sposób pozwalało mu oderwać myśli od ponownego zaglądania do szafki w swoim mieszkaniu. Zamiast tego, gdy potrzebował poczuć wyzwolenie, robił przejażdżki do pobliskiego lasku i rzeźbił.

When The Sun Goes Down || l.sWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu